wtorek, 26 listopada 2013

15. "Zabrał ją tam?!"


Wchodzę do salonu. Na środku stoi Snape, ale już bez listów i skrzynki. Rozglądam się dookoła, lecz dobrze wiem, że już drugi raz dyrektor nie popełni tego błędu. Zapewne schował swoje skarby staranniej. Kiedy słyszy moje kroki odwraca się i widzę tylko kamień, skałę. Obojętność na jego twarzy wydaje mi się tak zabawna, że szczerze muszę się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. 
- Radzę ci zachować resztki moralności i wysłuchać, co mam ci do powiedzenia - oświadcza, nie wykazując żadnych emocji, ale nie sądzę, że to, że odkryłem jego być może największy sekret spłynęło po nim jak chociażby deszcz.
- Słucham, może dowiem się jeszcze więcej ciekawych informacji - mówię, uśmiechając się krzywo. Dyrektor wyciąga zza siebie małe zawiniątko i rzuca mi je pod nogi. Patrzę na niego wyczekująco, a ten tylko skinieniem głowy wskazuje mi materiał. Podnoszę go i powoli rozwijam. Nie jest to przyjemne uczucie, bo tkanina nie jest pierwszej świeżości i jest przemoknięta do cna- nie chcę wiedzieć czym. Moim oczom ukazuje się małe żelazne pudełko... Przynajmniej wydaje mi się, że jest żelazne. Z obrzydzeniem rzucam szmatę na podłogę i sprawnie uchylam wieko. Kasztany... Brązowe oczy pełne smutku... Potargane włosy... Różane usta niewyrażające nic. Nic poza niepewnością.
- Skąd to masz? - syczę do niego nadal wpatrując się w list gończy.
- Nowo wydrukowany. Prosto z Ministerstwa - odpowiada Snape z powagą w głosie. Spoglądam na niego, ale on nadal stoi tam gdzie stał. Patrzy na mnie wyczekująco, oczekując mojej reakcji. Niby, co mam powiedzieć? Że jestem beznadziejny, bo nie potrafię znaleźć i uchronić jednej czarownicy? A może to po prostu, dlatego, że wszystko muszę robić sam? Co mi po Sebastianie, jak on tylko siedzi z Blossom, gotuje zupki i kładzie ją spać? Co to za pomoc?! 
- Próbowałem.
- Widać nie dostatecznie. Wiesz dobrze, że jeśli nie znajdziesz jej i nie zabijesz, to Czarny Pan nie będzie przebierał w środkach - mówi Snape beztrosko bawiąc się swoją różdżką.
- To teraz mam ją zabić?! - wybucham. On chyba żartuje! Teraz, po tym wszystkim? Po tym jak uratowałem jej życie, po tym jak ją przytuliłem? Mam po prostu ją zabić? Od tak?
- Nie powiedziałem tego. No i nawet, jeżeli tak byś właśnie chciał zrobić, nadal jej tu nie ma, nieprawdaż? - Na jego twarzy po raz pierwszy dostrzegam coś innego niż obojętność. Teraz to raczej coś w rodzaju dumy, znów gada jak na lekcjach, kiedy odpowiedź na zadanie wydaje się banalnie prosta.
- No to może byśmy ją znaleźli? - mówię, zbytnio nie wiedząc, o co właściwie mu chodzi.
- Kogo znaleźli? - pyta Sebastian, który właśnie wchodzi do pokoju. Przewracam oczami, ale wtedy Snape zabiera głos, zupełnie pomijając pytanie chłopaka.
- Zastanawiałeś się, dlaczego nie możesz jej znaleźć?
- Bo szuka w niewłaściwych miejscach? - wcina się Nieve. Patrzę na niego z poirytowaniem.
- Bo ty szukasz w tych dobrych!
- Ja w ogóle nie... - urywa w pół zdania, ale nie musi kończyć. Patrzę na niego wzrokiem pełnym triumfu. Widzę, że pomału pojmuje, o co mi chodziło przez ten miesiąc, kiedy zajmował się Blossom. Nagle podchodzi do mnie i wyciąga rękę. Stoję przez chwilę i obserwuję go ze złością. Wtedy przypomina mi się sytuacja, kiedy to on musiał mi wybaczyć i z uśmiechem podaję mu dłoń. Po chwili klepiemy się ze śmiechem po plecach. Pojął. Wreszcie. Teraz może być już tylko lepiej.
- Moglibyście przerwać tę ckliwą scenę i skupić się na chwilę? - mówi Snape wbijając w nas spojrzenie pełne... Właśnie, czego? Nigdy nie widziałem u niego niczego takiego. Nie wiem jak to nazwać.
- Jasne Snape, od czego zaczynamy? - pyta z determinacją Sebastian. Nie widziałem go takiego od czasu wizyty Czarnego Pana. Znów mam przed oczami tamtą rozmowę. Ale już nie mam wątpliwości. Sebastian i Snape wrócili i już nie działam w pojedynkę. Hermiona Granger przeżyje i osobiście tego dopilnuję. 
- Radzę, żebyście najpierw trochę ruszyli głowami, zanim przystąpicie do jakichkolwiek działań - mówi dyrektor.
Hmm... Szukałem źle... Byłem w jej rodzinnej miejscowości, w domku letniskowym jej rodziców, no i oczywiście w najbliższych okolicach Pokątnej. I te miejsca są złe... Nie. Nie wiem.
- Snape, nie każ mi czekać! Gdzie ona jest? - wołam po chwili namysłu i patrzę na śmierciożercę ze zniecierpliwieniem. To nie jest pierwszy raz, kiedy każe mi myśleć.
- Poczekaj, Draco. Ja już chyba coś mam... To znaczy nie wiem czy to nie głupie... - zaczyna Sebastian, ale milknie w pół zdania. - Nie, to bez sensu.
- Sebastian, dobrze wiesz, że nawet najgłupsza koncepcja w niektórych sytuacjach okazuje się tą właściwą - oznajmia Snape starając się, żeby to, co mówi brzmiało nadzwyczaj mądrze. Patrzę na przyjaciela ze zniecierpliwieniem.
- No pomyślałem, że... no, że to bez sensu szukać Granger na całym świecie, bo ona może być gdzieś blisko - mamrocze w końcu i widać, że raczej nie wierzy w ideę tych słów, bo patrzy na dyrektora jakby oczekując, aż powie gdzie faktycznie jest dziewczyna.
- To dobry trop - kwituje dyrektor, po czym zwraca się do mnie - Draco, kiedy ostatnio byłeś w swoim domu? 
- Żartujesz sobie? Teraz Malfoy Mannor jest siedzibą śmierciożerców - mówię do niego z mieszanymi uczuciami. Od kiedy nasz dom przejął Czarny Pan, my zamieszkaliśmy z ciotką Bellą i Rudolfem... Chociaż zyskaliśmy też... Hmm... Pokazaliśmy, że jesteśmy wierni Czarnemu Panu, a to na pewno nie jest bezużyteczne.
- Siedziba śmierciożerców. Czyli także Czarnego Pana, prawda? - Snape wpatruje się we mnie wyczekująco i chyba za wszelką cenę chce żebym sam doszedł do tego, gdzie jest Granger.
- Chyba nie sądzisz, że ona jest tam? W Malfoy Mannor? - dopytuje Sebastian patrząc na Snape'a z niedowierzaniem. Spoglądam pytająco na dyrektora. Czy to możliwe? Czy przez ten cały czas ona była po prostu u mnie w domu? Tam, gdzie dorastałem? Ale skoro ona tam jest, to raczej nie przyszła tam dobrowolnie. Porwali ją! Zaciągnęli tam siłą. A on musiał wiedzieć. Kazał mi ją znaleźć i zabić, choć sam ją uprowadził?!
- Zabrał ją tam?! Uprowadził ją i kazał mi ją zabić?! - wrzeszczę na cały głos. Nagle do pokoju wpada rozkojarzona Blossom. Sebastian próbuje ją uspokoić, ale ona tylko piszczy, patrząc na czarny znak na moim przedramieniu. Chyba przez przypadek go nie zakryłem. Nieve podchodzi do niej, ale ona tylko kuli się w kącie. Sebastian kuca i wyciąga ku niej rękę, a ona zaczyna krzyczeć na całe gardło. Snape ucisza ją jednym machnięciem różdżki. Chłopak wzdycha, podnosi nieprzytomną dziewczynę i oświadcza, że zaniesie ją na górę. Po chwili słyszę jak coś ciężkiego spada na podłogę. Po jakimś czasie wraca Sebastian, pocierając łokieć. 
- Spadłem ze schodów - mówi, a na jego zmęczonej twarzy widzę cień uśmiechu. Chłopak wzdycha ciężko. - To, jaki jest plan?

 *****
No to nowy rozdział :D
Podoba się? Nie wiem, czy jest choć odrobinę dłuższy od pozostałych, ale starałam się :P
Liczę na wasze komentarze, bo tylko nieliczni z obserwatorów komentują. Uśmiecham się jak patrzę na liczbę wyświetleń, ale niestety to się nie przelewa na ilość komentarzy, które są dla mnie okropnie ważne :D
Pozdrawiam :*

środa, 20 listopada 2013

14. "Lily?"


Stoję oparty o parapet w kuchni. Z obrzydzeniem patrzę jak Sebastian karmi Blossom jakąś wodnistą i niezbyt apetycznie wyglądającą zupą, która na kilometr cuchnie szczypiorkiem. Ugh... Po brodzie dziewczyny znów spływa mieszanka śliny i zupy... No cóż Sebastian nigdy nie przejawiał talentu do gotowania. Jedna łyżka, druga łyżka...
- Na prawdę uważasz, że ona nie potrafi sama utrzymać łyżki? - pytam zirytowany. Ta cała wielka pomoc trwa już ponad dwa tygodnie. Przez cały ten czas Sebastian chodził za Blossom krok w krok i co chwilę wypytywał, czy czegoś jej nie potrzeba... A taka była mu obojętna! 
- Przestań i lepiej zacznij szukać tej swojej Granger - odfukuje mi, a na dźwięk swojego nazwiska Blossom podnosi się ze zdenerwowaniem, ale Nieve uspokaja ją głaszcząc po głowie. Dziewczyna znów pochyla się w dół. Znów wróciła do swojego świata... Jej zmętniałe oczy wędrują to na podłogę, to znów na kolejną łyżkę zupy, którą wpycha jej do ust Sebastian.
- Codziennie jej szukam! - wołam obrzucając przyjaciela jadowitym spojrzeniem.
- Jakoś nie widzę efektów - odpowiada półgłosem, ale doskonale rozumiem każde słowo. Zobaczy efekty. Już niedługo. Już jestem coraz bliżej. 
- Skoro tak słabo mi idzie, to może byś mi pomógł? - mówię uszczypliwie, ale w odpowiedzi widzę tylko jak kolejna łyżka zupy wędruje do ust Blossom. Nie to nie. Sam doskonale sobie poradzę. Jeszcze raz patrzę na w ich kierunku, ale uświadamiam sobie, że dalej nie zdzierżę tego widoku. Pewnym krokiem wychodzę z pomieszczenia zatrzaskując za sobą drzwi. Wchodzę do salonu. Jest po południe, do pokoju wpada jasne, orzeźwiające światło słoneczne. W powietrzu unoszą się pyłki kurzu, doskonale widoczne przy takim oświetleniu. Podchodzę do regału. Mój wzrok przykuwa mała, drewniana skrzynka stojąca na samej górze. Mebel jest na prawdę wysoki, więc muszę stanąć na palcach. Wyciągam ręce ku górze i delikatnie ściągam przedmiot. Otrzepuję go z grubej warstwy kurzu i obracając go w dłoniach siadam na kanapie. Pudełko, jak pudełko. Ciemno czerwony kolor, zamek na klucz... Hmmm... Tylko gdzie jest klucz? Rozglądam się w poszukiwaniu tego, za pomocą czego mógłbym otworzyć skrzynkę. Nie... to by było zbyt proste... Nagle coś mi świta. Sypialnia. Podnoszę się i z moją nową zdobyczą udaję się na piętro. Otwieram drzwi i podchodzę do szafki nocnej stojącej obok łóżka. Otwieram małą szufladkę, ale tak znajduję tylko parę starych kałamarzy. Zamyślam się na chwilę. Mój wzrok znów wędruje ku fotografii tajemniczej, rudowłosej kobiety. Ma coś takiego w sobie... Nagle postać wyciąga do mnie rękę. Podchodzę bliżej. Z zaciekawieniem ściągam zdjęcie ze ściany, żeby przyjrzeć mu się z bliska. Moim oczom ukazuje się... sejf? Jeszcze raz patrzę na kobietę ze zdjęcia, ale ona tylko uśmiecha się do mnie. Delikatnie odkładam fotografię na szafkę nocną. Z ciekawością otwieram małe drzwiczki i w środku znajduję stertę listów i małych paczuszek. Wszystko jest szczelnie zapakowane... Biorę do ręki jeden z listów i bez namysłu otwieram kopertę. Wyjmuję pożółkły pergamin i zaczynam czytać.

Droga Lily!

Wiesz, że nigdy nie byłem dobry w wyrażaniu... emocji. Nie wiem jak mógłbym wyrazić to, co czuję... To, co czuję do Ciebie. 
Pamiętasz jak razem leżeliśmy na łące i rozmawialiśmy o różnych sprawach, które dla nas, dzieci wydawały się takie trudne do rozwiązania. Teraz wiem, że tamte problemy nie mogą niczym dorównać tym, z którymi borykamy się, na co dzień. 
Przeżyłem z Tobą wiele chwil, które chciałbym zatrzymać w sercu... Mam nadzieję, że dla Ciebie też coś znaczyły. Mam nadzieję, że pomimo tego, co powiedziałem i kiedykolwiek złego zrobiłem, nadal uważasz mnie za swojego przyjaciela. Bo ja myślę o Tobie każdego dnia, kiedy się budzę i kiedy znów zasypiam... Tylko, że ja wcale nie zasypiam... Bo całą noc mam Ciebie przed oczami. Ciebie i twą piękną, roześmianą twarz. Twoje włosy rozwiane na wietrze i Twoje oczy... oczy, w które zatapiałem się każdego dnia, w którym widziałem Ciebie. Teraz odwracasz wzrok, kiedy tylko przechodzisz obok mnie... Chcesz, żeby dalej tak było? Ja zrobię wszystko, żeby było tak jak kiedyś. Zawsze byłaś i będziesz bliska mojemu sercu. Kocham Cię.

 Severus

 Stoję jak wryty. Wciąż wpatruję się w ostatnie słowa. Severus? Snape? Przecieram oczy ze zdumienia. Ze zdziwieniem spoglądam na kobietę ze zdjęcia.
- Lily? - szepczę oniemiały, a ona tylko smutno kiwa głową. Nagle słyszę, że ktoś wszedł do pokoju. Szybko się odwracam. W progu stoi sam nadawca listu. Snape wpatruje się w list w mojej dłoni. W jego oczach dostrzegam wstyd, zażenowanie i wściekłość. Podchodzi do mnie chwiejnym krokiem i jednym ruchem ręki wyszarpuje mi pergamin. Chwyta szkatułkę i resztę listów ze schowka i teraz widzę tylko jak jego czarna peleryna znika za drzwiami sypialni. 
Odkryłem mroczny sekret Snape'a. Kto by pomyślał? Śmiać mi się chce jak jeszcze raz wspomnę treść listu. Śmieję się pod nosem i jeszcze raz spoglądam na rudowłosą. Kobieta patrzy na mnie smutno i tylko kręci głową. 

*******
Oto dodaję następny rozdział.
Trochę spóźniony, ale to dlatego, że moja beta nie miała czasu mi go sprawdzić xD Ahh... ta szkoła...
Czekam na komentarze i cieszę się, że przybywa coraz to nowych czytelników :D

niedziela, 10 listopada 2013

13. "Chce ją zabrać..."

Podchodzę do okna. Czuję się jakbym miotał się w gęstej mgle. Od czego zacząć? Jak ją odnaleźć i uchronić? Jak samemu nie zginąć? Przykładam dłoń do zimnego szkła. Za oknem widzę czarnego kruka przelatującego w promieniach rażącego oczy porannego słońca. Odwracam się i spoglądam na leżącą w łóżku Blossom. Właściwie, co się takiego stało? I co się dzieje z Sebastianem?
Przechodzę obok dziewczyny i mój wzrok znów pada na fotografię rudowłosej kobiety, wiszącą nad szafką nocną. Co też ona ma wspólnego ze Snape'em?
Otwieram drzwi i wychodzę na ciemny korytarz. Obok schodów stoi oparty o parapet Nieve i mamrocze coś pod nosem. Chyba mnie usłyszał, bo zagląda przez ramię i patrzy na mnie wzrokiem pełnym bólu i bezradności. Podchodzę do niego, a wtedy ten odzywa się niezwykle jak na niego poważnym tonem:
- Bloss jest chora...
- Stary, to, że ona jest chora, wiedziałem już od pierwszego spotkania z nią - mówię obojętnie patrząc na przyjaciela, który teraz mierzy mnie wściekłym spojrzeniem.
- To nie jest zabawne! To przez te ostatnie wydarzenia. Greyback, śmierciożercy, Czarny Pan... To wszystko źle na nią wpłynęło - jęczy łapiąc się za głowę. Milczę. Niby, co mam mu powiedzieć? Nędzne: "wszystko będzie dobrze"? Sam dobrze wiedziałem, że to marne pocieszenie.
Nagle słyszę jak czyjeś nogi uderzają o drewnianą podłogę w sypialni obok. Sebastian ze strachem wymalowanym na twarzy biegnie do pokoju. Ja podążam za nim. W jednym momencie Nieve staje w progu jak oparzony. Niezdarnie wpadam na niego, ale on nawet tego nie zauważa. Jego wzrok utkwiony jest w coś albo kogoś w głębi pomieszczenia. Z ciekawością, ale też z niepokojem odwracam głowę w tym kierunku. Przeżywam szok. W pewnej chwili zaczynam zastanawiać się, czy to dzieje się naprawdę. Obok łóżka, na którym śpi Blossom stoi Efrain. Co on tutaj robi? Patrzę pytająco na wysokiego, postawnej budowy chłopaka o jasno-brązowych włosach. Jego twarz jak zwykle pełna wrodzonej pewności siebie, zwrócona jest w kierunku Sebastiana. Niezapowiedziany gość podchodzi do nas spokojnym krokiem.
- Witaj kuzynie - zwraca się do mojego przyjaciela wyciągając ku niemu rękę, ale Nieve tylko patrzy na niego z pogardą i nie zwraca uwagi na ten "przyjacielski" gest.
- Czego chcesz? - syczę wyjmując z kieszeni różdżkę. Efrain podpadł mi już w drugiej klasie, kiedy na lekcji zielarstwa ściągnął mi ochraniacze z uszu, kiedy przesadzałem swoją mandragorę. Potem przez kilka dni leżałem w skrzydle szpitalnym. No i nie mogę zapomnieć jak ten debil zrzucił mnie z miotły na czwartym roku, po czym na miesiąc zajął moje miejsce szukającego.
- Pearl mi powiedziała, że tu jesteś, Sebastian - mówi chłopak jakby nie słysząc tego, co powiedziałem. Odwraca się do śpiącej Granger. - Widzę, że nie próżnujesz, jak zwykle - uśmiecha się drwiąco do kuzyna.
- Jeżeli zaraz się stąd nie wyniesiesz, to będziemy inaczej rozmawiać - odzywa się Sebastian patrząc na Efrain'a palącym spojrzeniem.
- Już mnie wyganiasz? - udaje smutek, ale po chwili dodaje - Wiem, że mogę ci pomóc.
Patrzę ze zdziwieniem na przyjaciela. Widzę, że się waha. Jego oczy nerwowo wędrują to na Blossom, to znów na Efrain'a, który tylko czeka, aż Sebastian przyzna mu rację. Po minucie Nive ciężko wzdycha i siada obok dziewczyny. Z troską głaszcze ją po czerwonym policzku. Teraz mogę się jej lepiej przyjrzeć. Jest blada jak ściana, a pod oczami widać ślady łez. Potargane włosy bezradnie opadają na wątłe ramiona. Na czole widzę krople potu, a jej poliki są całe rozpalone.
- Sebastian, wiesz dobrze, że niedawno odbyłem staż w Mungu. Dobrze się nią zajmę - mówi dobitnie Efrain. W jego oczach widzę pożądanie, kiedy patrzy na śpiącą dziewczynę. Spoglądam wymownie na Sebastiana.
- Nie powierzyłbym ci nawet marnego kota, a co dopiero żywego człowieka - syczy patrząc z nienawiścią na kuzyna, na którego twarzy wyraźnie maluje się urażenie. Jego oczy zapłonęły czystym ogniem.
- Jeszcze będziesz błagać mnie na kolanach - szepcze ze złością w głosie.
- Chciałbym to zobaczyć - mruczy Nieve, nadal czule głaszcząc Granger. Na to Efrain tyko wykrzywia twarz w złośliwym uśmieszku i znika nam z oczu.
- Skąd on... - zaczynam, ale przyjaciel nie daje mi dokończyć.
- Pearl. To ona mu powiedziała - oznajmia wpatrując się w jakiś punkt za oknem.
- Pearl? Ale myślisz, że powiedziała mu o... - mówię ze strachem, a przed oczami mam obraz martwej Hermiony. Przechodzą mnie dreszcze.
- Nie. Raczej o tym nic nie wie.
Oddycham z ulgą.
- Ale... co z nią? - Kiwam głową w stronę Blossom. Sebastian ciężko wzdycha. 
- Jest z nią źle - jęczy bezradnie. - On to wie. Chce ją zabrać... To jedyne wyjście...
- Przestań! Przecież możemy zabrać ją do Munga! Tam ją wyleczą! - Dziwi mnie, że chłopak sam na to nie wpadł.
- Słyszałeś przecież, że na każdym kroku Blossom przeklina śmierciożerców. Jej pochodzenie też nie jest pewne. Zabiją ją tam zamiast wyleczyć, Efrain dobrze o tym wie - mówi z przejęciem. Jego ręce zaczynają drżeć. - Ona nie może zginąć, nie może...
- Nie umrze. - Patrzę na chłopaka pokrzepiającym wzrokiem. Nieve uśmiecha się niemrawo. Odwracam się i wychodzę na korytarz pozwalając zostać Sebastianowi z Granger sam na sam. Wszystko się sypie! Kto mi teraz pomoże odnaleźć Hermionę? Kto mi pomoże ją uratować, jak nie Sebastian? Jak to możliwe, że się zakochał? Zakochał się w tej dziwacznej dziewczynie? On? Oby mnie nie czekało to samo...
***
Proszę bardzo :D
Wczoraj wieczorem się zawzięłam i oto dodaję nowy rozdział i do tego z nowym bohaterem :).
Czekam na wasze opinie :D

piątek, 8 listopada 2013

12. "(...) zbyt słaby..."


Wciąż leżę na podłodze. Zastygłem w jednej pozycji. Oddycham miarowo. Ogromny wąż wpatruje się we mnie jak w bezbronną ofiarę. Jego cienki język powoli wysuwa się i z powrotem wsuwa do jego paszczy. Ciągle patrząc w oczy węża macam dłoniom podłogę w poszukiwaniu różdżki, która prawdopodobnie wypadła mi z kieszeni, kiedy upadłem. Po kilku sekundach, które mogłyby się wydawać całymi wiekami czuję, że ocieram palcem o coś drewnianego. Opuszkami palców chwytam przedmiot i na chwilę odwracam głowę w jego stronę. Wąż idzie w moje ślady i zaczyna przeraźliwie syczeć. Przerażony patrzę na zwierzę, które przysuwa się coraz bliżej mojej twarzy. Nagle otwiera paszczę. Szybko celuję w nie krzycząc:
- Confringo! - z końca mojej różdżki bucha ogień i razi gada, który oparzony leci na sam koniec pokoju. Widząc to wstaję szybko z podłogi. Ledwo mogę poruszać lewą nogą. Nagini bardzo mocno owinęła się wokół niej. Podnoszę rękę i znów celuję w węża. Nagle przeszywa mnie fala zimna i jakaś siła wyrywa mi z ręki różdżkę, która upada koło kominka. Odwracam się wzburzony.
- Co do jasnej... - milknę w pół zdania. Przede mną stoi on. Czarny Pan. Zastygam w bezruchu. Nie mam odwagi nawet sprawdzić, czy wąż nie próbuje znów mnie powalić na drewniane panele. Lord Voldemort spogląda na mnie z poirytowaniem.
- Nagini też czuje - mówi spokojnym głosem. Kątem oka dostrzegam, że obok mnie pełznie wąż i zatrzymuje się przy nodze swojego pana. Voldemort wyciąga rękę i czule głaszcze gada po łbie, po czym znów zwraca się do mnie.
- Draco, Draco, Draco... - wzdycha z udawanym żalem.
Chcę opuścić wzrok, ale jego czerwone ślepia mi na to nie pozwalają. Wciąż wpatrując się w moja twarz Czarny Pan wyciąga swoją różdżkę i zaczyna się nią bawić. Czuję, że serce podchodzi mi do gardła. Nogi mam jak z waty. Czuję, że zaraz stracę nad nimi panowanie. Po czole zaczynają mi spływać zimne krople potu.
- Słyszałeś o tym, że Fenrir Greyback nie żyje? – pyta, przeszywając mnie ciernistym wzrokiem. Nie odpowiadam. 
- Wiem, że wiesz, kto go zabił. Wskaż mi go - mówi dobitnie, ale ja nadal milczę. Spuszczam wzrok.
- To... To była... To Granger... - szepczę i czuję, że coś ciężkiego spada no moje serce. Czarny Pan przygląda mi się uważnie i nagle czuję jak jakaś siła przedostaje się do mojego mózgu i jej zwinne palce wertują moje wspomnienia jak kartki papieru, w poszukiwaniu tego jednego, konkretnego wydarzenia. Po chwili czuję, że to coś pomału opuszcza moją głowę. Kiedy mój umysł jest już wolny, opadam bezwładnie na podłogę. Legilimencja... Przecież on jest w tym mistrzem... Ale jestem głupi.... Powoli podnoszę się. Z wstydem patrzę w jego twarz. 
- Bardzo dobrze Draco, bardzo dobrze - mówi i powoli klaszcze w dłonie. - Wreszcie jesteś prawdziwym śmierciożercą. Teraz mam dla ciebie zadanie - dodaje szczerząc żółte zęby w przeraźliwym uśmiechu. - Zabijesz dziewczynę. Odnajdziesz i zabijesz Hermionę Granger - syczy śmiejąc mi się w twarz. - Jak widziałem to zabijanie świetnie ci wychodzi. Pamiętaj o motywacji.
Głośno przełykam ślinę, a Czarny Pan znika. Wąż też się ulotnił.
Stoję na środku salonu zupełnie sam. Czyli mam ją zabić? Po tym jak ocaliłem jej życie? Ale jeśli tego nie zrobię... Czarny Pan... Jeśli tego nie zrobię to sam zginę... Co za paradoks. 
Podchodzę do kominka i sięgam po różdżkę. Obracam ją w dłoniach. Nagle doznaję olśnienia. Właściwie gdzie jest Granger? Gdzie Sebastian, Pearl, Blossom, Snape?! Ściskając w dłoni różdżkę biegnę na piętro. Prawie, co nie przewracam się na starych schodach. Jednym, szybkim ruchem otwieram drzwi mniejszej sypialni. Pusto. Płonąc ze strachu trzaskam drzwiami i wchodzę do pokoju z dwuosobowym łóżkiem, na którym leży Blossom. Obok niej siedzi Sebastian. Chłopak zauważa mnie i patrzy na z żalem. Spuszcza wzrok i zaczyna głaskać dziewczynę po brązowym włosach. Ta czując czyiś dotyk z przerażeniem otwiera oczy, ale kiedy widzi, znajomą twarz znów je zamyka.
- Gdzie Pearl? Gdzie Snape? Gdzie do cholery jest Granger?! - krzyczę do przyjaciela, a ten tylko karci mnie spojrzeniem, po czym wstaje i wychodzi ze mną z pokoju.
- No. Powiesz mi gdzie ona jest?! - warczę do niego ze zniecierpliwieniem, nadal jeszcze dygocząc po spotkaniu z Czarnym Panem.
- Nie wiem. Siedziałem na górze, kiedy przyszedł Snape i powiedział żebym zaniósł Blossom do innego pokoju. Potem Pearl oznajmiła, że wraca do domu. Jestem na nią wściekły, ale to raczej było do przewidzenia - wzdycha i klepie mnie po plecach.
- Kazał mi ją zabić, rozumiesz? Zabić! Jak ja mam to zrobić? - wołam zrezygnowany.
- Wiem, że przyszedł. Czułem to - mówi jakby puszczając mimo uszu to, co przed chwilą powiedziałem.
- Sebastian! Nie rozumiesz? Mam zabić Hermionę Granger! - Łapię go za ramiona i potrząsam nim poirytowany. Chłopak tylko patrzy na mnie smutnym wzrokiem i ponownie wchodzi do sypialni. I to tyle? Żadnej rady? Nic? Co się z nim dzieje? 
Ze złością kopię w drzwi i cofam się wpadając na ścianę. Nogi załamują się pode mną. Czuję, że mój mózg zaraz eksploduje. Opadam na podłogę i chowam głowę w dłoniach. Znów mam zabić? Zabić? I to jeszcze ją? Nie mogę... Nie zrobię tego... Ale on... Zabije mnie... Muszę ją zabić... Ale jak mam to zrobić? To nie jest ta sama szlama, co rok temu... Nie wiem... Może jestem zbyt głupi... zbyt... zbyt słaby... A co się teraz z nią dzieje? Gdzie jest? Uciekła? Ukryła się? Oby nic jej nie było... Nie wybaczyłbym sobie... 
****
Proszę. Kolejny rozdział :) 
Ale na prawdę słabo z komentarzami... ;/// Proszę, komentujcie :DDDD

czwartek, 7 listopada 2013

12. Prolog - Sam.



Otwieram leniwie oczy. Czuję pod sobą miękką kanapę. Chyba musiałem przysnąć na kilka minut. Siadam i wolno się przeciągam. Rozglądam się dookoła. Jestem w pokoju sam. Chwila... sam?! Gdzie Granger?! Zrywam się na równe nogi. Zaczynam biec w kierunku korytarza. Nagle czuję, że coś chwyta moją nogę. Ciężko upadam na zakurzoną podłogę. Snape mógłby tu czasem poodkurzać! Ze złością próbuję wstać. Jednak to coś nadal nie puszcza mojej nogi. Cały płonąc ze wściekłości odwracam się na leżąco. Otwieram szeroko oczy. Serce zaczyna bić mi coraz szybciej, chyba zaraz wyrwie mi się z piersi... Słyszę cichy syk. Nagini.
****
To taki przedsmak tego, co dodam w piątek/sobotę. Podoba się? Staram się, żeby moje opowiadanie nie było zbyt monotonne... Chyba mi wychodzi, cn? :D A tak w ogóle, to moja beta doradziła żeby z tego fragmentu zrobić prolog :P

niedziela, 3 listopada 2013

11. "Zbyt wiele nas łączy".


- Kiedyś musisz jej powiedzieć - słyszę głos Sebastiana, który wyrywa mnie z rozmyślań. Siedzi obok mnie na kanapie przed kominkiem i razem ze mną wpatruje się w nieruchomą sylwetkę Hermiony. Dziewczyna śpi na boku, zwinięta w kłębek na rozłożonym fotelu na przeciwko nas. Ma bardzo niespokojny sen. Co chwila wierci się i mruczy coś pod nosem. Nadal ma na sobie to samo zakrwawione ubranie, w którym ją tu przyniosłem. Kiedy kilka godzin temu położyłem ją na tym szarym, starym fotelu poczułem wielką ulgę. Kamień spadł mi z serca. Ciekawe. Czyli jednak Draco Malfoy ma serce... a nawet sumienie! Kto by się spodziewał...?
- Halo! Draco, słuchasz mnie w ogóle? - Sebastian szturcha mnie łokciem, więc patrzę na niego zniecierpliwionym wzrokiem.
- No co?
- Mówię, że musisz jej to powiedzieć. Prędzej czy później się dowie - powtarza, ale tym razem wolniej, żebym wszystko dokładnie zrozumiał. Wzdycham i patrzę na twarz śpiącej Gryfonki. 
- Nie teraz... Potem... - szepczę odwracając głowę w stronę ognia palącego się w kominku.
- No tak. Mogłem się tego spodziewać - wzdycha Nieve i leniwie się przeciąga. Patrzę na niego palącym spojrzeniem, a ten tylko się ze mnie śmieje.
- Przestań. Po co mam jej to mówić, skoro i tak już po wszystkim? Zaraz wróci sobie do swojego Potterka i tego zdrajcy krwi - syczę zaciskając palce na różdżce.
- Co? Mówisz serio? - chłopak patrzy na mnie z mieszaniną zdziwienia i rozczarowania. - Po tym wszystkim ty chcesz tak po prostu pozwolić jej odejść?
- A co mam według ciebie zrobić?! To przecież Granger! Szlama, z której śmialiśmy się jeszcze kilka miesięcy temu! - mówię dobitnie i jeszcze raz odwracam wzrok w stronę śpiącej dziewczyny. Teraz wydaje mi się tylko zbędną rzeczą, obowiązkiem, który już wykonałem. Tylko tym.
Widzę, że Sebastian zaczyna rozmyślać. Chyba trafiło do niego, to co przed chwilą wyleciało z moich ust. W końcu przybiera poważny wyraz twarzy. 
- Masz rację, ale to nie zmienia faktu, że...
- Że jestem śmierciożercą, że ty jesteś śmierciożercą! Zapomniałeś już o tym? Jeszcze niedawno wahałeś się, czy w ogóle pomóc mi ją ratować! Co się z tobą dzieje, do cholery?! - wołam starając się każde słowo wypowiadać należycie dosadnie. Nie mogę uwierzyć, że Sebastian jest po stronie tej szlamy! 
- Jestem śmierciożercą i jestem z tego dumny - szepcze wpatrując się w swój mroczny znak na lewym przedramieniu. 
- No widzisz. Skoro jesteśmy śmierciożercami, to powinniśmy ją już dawno zabić, nie wspominając już o tej... jak jej tam...? Ach tak, Blossom - na dźwięk tego imienia Nieve prostuje się i ściska ręce w pięściach. 
- Dobra, niech ci będzie - wzdycha. - Jak wstanie odsyłamy ją z powrotem, tam skąd przyszła.
- No. Nareszcie mówisz z sensem - klepię go po plecach, ale on tylko patrzy na mnie z niesmakiem. - O co ci znowu chodzi?
- Ty tego na pewno nie zrozumiesz. Raczej nigdy nic podobnego nie czułeś i nie będziesz czuł, daję głowę - mówi półgłosem, po czym wstaje i wychodzi z pokoju mijając w progu Snape'a, który do tej pory stał z boku i przyglądał się. Po chwili słyszę nierówne kroki na drewnianych schodach. Opieram się plecami na kanapie i ciężko wzdycham. Wodzę oczami po całym pomieszczeniu, ale mój wzrok znów zatrzymuje się na śpiącej Granger. Ona pewnie myśli o mnie dokładnie tak samo. Pamiętam jak na trzecim roku walnęła mnie w nos. Nigdy nie czułem takiego upokorzenia... No może wtedy, kiedy ten parszywy Crouch zamienił mnie w fretkę, ale on już zapłacił za swoje. 
- Nie sądziłem, że tak się te sprawy potoczą - słyszę dumny głos Snape'a, który pomału podchodzi do śpiącej Gryfonki i chwyta za oparcie fotela. Patrzę na niego spode łba, ale nie mogę utrzymać na nim wzroku, który znów spoczywa na twarzy Granger.
- Łatwo odpuściłeś, ale to już twoja sprawa, ja robiłem co mogłem.
- Chwila... Co według ciebie odpuściłem? - pytam ze złością nadal patrząc na dziewczynę.
- Kiedyś to zrozumiesz.
- Nie. Nie kiedyś, teraz! - mówię z powagą spoglądając na dyrektora, ale on tylko patrzy na mnie wzrokiem pełnym rozczarowania.
- Miejmy nadzieję, że kiedyś sam do tego dojdziesz - odpowiada z powagą, po czym kieruje się w stronę korytarza, ale zanim znika za drzwiami odwraca się i mówi:
- Macie czas do jutrzejszego wieczora. Dom ma zostać pusty.
Patrzę na niego ze złością, ale przytakuję. Po chwili słyszę odgłosy jego butów na schodach.  Sebastian nie jest jedynym, który jest po stronie tej szlamy, chyba że źle rozszyfrowałem stanowisko Snape'a. Ehh... Czy tylko ja tu myślę realnie? I co? Mam chronić już Granger do końca życia? Kilka godzin temu zabiłem dla niej Greybacka, ale taka była konieczność! Byłem za nią odpowiedzialny. Musiałem ją uratować. 
Jęczę ze zrezygnowaniem. Kogo ja oszukuję? Zmieniłem się. Nie mogę do końca życia zaprzeczać swoim uczuciom. Może Granger nie była dla mnie kimś znaczącym, ale teraz uratowałem jej życie. Zaufała mi, a ja chce ją z powrotem wysłać do Pottera i Weasley'a i żyć jakby nic się nie stało. Nie, to nie wypali. Zbyt wiele nas łączy.
****
Rozdział trochę o przemyśleniach, ale sami wiecie, że (jak to mawia moja beta) bez takich wszystko byłoby nijakie. Zapraszam do komentowania, bo wasze opinie mówią mi czy coś mam zmieniać, czy nie i do tego mnie motywują! 
Pozdrowionka :***

Obserwatorzy

Stwowarzyszenie DHL

Stwowarzyszenie DHL

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Harry Potter Magical Wand