środa, 11 grudnia 2013

16. "Hermiona..."


     Stoję przed bramą mojego domu... Nie byłem tutaj tylko dwa miesiące, a już te mury wydają mi się całkiem obce. Dotykam ręką mojej twarzy. Wciąż jeszcze krwawię. Nawet lecąc na miotle trzeba się mieć na baczności... Bo jeszcze jakaś cholerna sowa wleci na ciebie i poharata ci twarz... Nie mam żadnej chusteczki. Czuję jak ciepła, lepka ciecz spływa mi po twarzy. Szybko ocieram ją rękawem. Jest czarny, więc raczej krwi nie będzie na nim widać. Rana trochę piecze, ale nie jest źle. 
Jeszcze raz patrzę na Malfoy Mannor, biorę głęboki wdech i robię krok w stronę bramy. Wyciągam różdżkę i macham ją w stronę krat, które od razu się otwierają. Wydaję mi się jakbym zaraz miał zemdleć... Wchodzę na terytorium Lorda Voldemorta, żeby uratować przyjaciółkę Harry'ego Pottera... I do tego jestem śmierciożercą. Co za paradoks. Mimo woli zmuszam moje nogi do podejścia do drzwi wejściowych. Chcę wyglądać jak najpewniej, ale tym raczej bym się nie martwił. Przez te ostatnie kilka lat wypracowałem sobie dobrze technikę zamykania w sobie wszelkich emocji. 
Podnoszę dłoń i kilka razy pukam w czarne drzwi. Dziwne uczucie. Pukać do drzwi swojego własnego domu. Po chwili staje przede mną Glizdogon. Jak zwykle wygląda jak parszywy szczur. Nie czekając na żadne słowo z jego strony wchodzę do środka. Na korytarzu panuje przyjemny półmrok. Z jadalni słychać głosy, więc tam się udaję. Wchodzę do pokoju. W miejscu, gdzie nie dawno stał okazały stół, nie ma nic... Wszystko wynieśli. W kącie tylko stoi ciemny fotel, w którym zawsze siadała matka i czytała mi baśnie Barda Beedle’a... Stare czasy...
Na środku jadalni stoi matka, ojciec i ciotka Bellatriks. Na mój widok siostra matki woła ożywionym głosem:
- Draco! Gdzieś ty był? 
Patrzę na matkę i widzę na jej twarzy zmęczenie. Ojciec jak zwykle jest niewzruszony. 
- Byłem u Sebastiana - odpowiadam, a mój wzrok pada na wypłowiałą skarpetę świąteczną zawieszoną na kominku. Święta? Ahh… No tak... Przecież jest grudzień...
Nagle do pokoju wchodzi Snape w towarzystwie Pearl. Pearl? Ze zdziwieniem wpatruję się w dziewczynę, która tylko wita się ze wszystkimi skinieniem głowy. Podchodzi do mnie i po prostu całuje w usta. Chcę ją odepchnąć, ale przypominam sobie, że dla mojej rodziny Pearl jest nadal moją dziewczyną. Kiedy w końcu odrywam się od niej, przytulam ją do siebie i udaję szczęśliwego. Ukradkiem patrzę na Snape'a, ale on tylko spogląda na mnie swoim przyszywającym spojrzeniem.
- Co ci się stało w twarz, Draco? - pyta mnie Nieve, kiedy stoimy już obok siebie. Wszyscy patrzą na mnie z zaciekawieniem.
- Jakaś durna sowa wleciała we mnie i podrapała mnie. To nic wielkiego - mówię patrząc na nią, a ona tylko wtula się we mnie mamrocząc coś w rodzaju: " Oj, ale ty jesteś twardy."
- Severusie, jak ci idzie w Hogwarcie? - pyta ciotka śmiejąc się szyderczo.
- Carrow'owie bardzo dobrze spełniają wyznaczone im zadania - odpowiada dyrektor uśmiechając się lekko. 
Nagle do pokoju wchodzi Sebastian z Glizdogonem. Czy oni muszą wszyscy muszą chodzić w parach? Nieve wita się ze wszystkimi i staje obok Snape'a.
- Przyszli Szmalcownicy - oznajmia i wycofuje się w kąt pomieszczenia, a do środka wchodzi Scabior ze swoimi... kumplami? 
- Mamy jeńców. Twierdzą, że nic nie wiedzą, ale weźcie ich na przesłuchanie - mówi Scabior i przed nami lądują dwaj chłopacy. Jeden rudy, a drugi brunet. Są związani i z trudem podnoszą się z podłogi. Nagle na twarzy ciotki Bellatriks maluje się przejęcie.
- Wyjść! - wrzeszczy do Szmalcowników. - Wyjść natychmiast! - krzyczy, ale nagle głos jej się załamuje. Podchodzi do jednego z nich i jej wzrok ląduje na srebrnym mieczu przypasanym do pasa. - Skąd to masz? - syczy z przerażeniem.
- Był w torebce tamtej dziewczyny, co ją przyprowadziliśmy dwa tygodnie temu, to sobie go wziąłem - mówi wilkołak z uśmiechem.
Na dźwięk tych słów rudzielec na podłodze poruszył się. Ciotka widząc to szybkim ruchem różdżki zaczyna dusić szmalcowników. 
- Wynocha! WYNOCHA STĄD! - wrzeszczy na cały głos i wyszarpuje miecz od wilkołaka. Odsuwam Pearl na bok, a sam wyrzucam jednego ze Szmalcowników. Sebastian i Glizdogon robią to samo z pozostałymi. 
Ciotka dysząc chowa miecz do torebki. Spogląda na dwóch chłopaków na podłodze. Chwyta rudego za włosy i przygląda się jego twarzy. Robię to samo. Weasley? No to długo nie pożyje. Ciotka rzuca nim o podłogę i podchodzi do bruneta. Robi z nim to samo.
- A coś ty taki brzydki? - syczy do chłopaka, po czym zwraca się do mnie. - Draco! Draco, chodź tu. Rozpoznaj go. To on? 
Co? Że niby Potter? 
Powoli podchodzę do ciotki i schylam się, żeby lepiej widzieć twarz. Potter... Nie mogę go wydać. W lochu jest Hermiona. Zabiją ją jak się dowiedzą, że z nim współpracowała. 
- I co? Draco? Przyjrzyj się dobrze - mówi do mnie ojciec. 
- On... Nie jestem pewien... Co jest z jego twarzą? - pytam, bo na prawdę jego twarz jest bardzo zniekształcona.
- Ha! Dobre pytanie! To na pewno sprawka tej dziewuchy! Nauczyła go tego zaklęcia! - krzyczy z przejęciem ciotka Bellatriks.
- Nie jestem pewien... - ciągnę dalej, ale ciotka mi przerywa.
- Ohh, to bez znaczenia! Zaraz i tak się dowiemy, jak zaklęcie przestanie działać! A teraz... Glizdogonie! - Na dźwięk tych słów Pettegrew kłania się. - Zaprowadź tych dwóch do lochu i przyprowadź tę dziewczynę.
Glizdogon kiwa głową i po chwili wraca z nią... Ma potargane włosy, podkrążone oczy i potargane ubranie... Jednak mimo to idzie z podniesioną głową, a kiedy jej wzrok pada na mnie, przez chwilę patrz mi w oczy i odwraca się w inną stronę. 
- Wyjdźcie wszyscy! A my sobie tu pogadamy, jak to dziewczyny! - krzyczy ciotka. Waham się przez chwilę. Sebastian podchodzi do mnie i wyprowadza mnie na korytarz. Matka z ojcem idą na górę. Zostaję ja, Snape, Sebastian i Pearl.
- Snape, ona ją zabije - syczę do niego z wściekłością. 
- Cicho, Draco - karci mnie dziewczyna. 
- A ty właściwie, co tu robisz? Znikasz nagle i jakby nigdy nic przychodzisz tu i co? - mówię poirytowany.
- Draco, spokojnie. Pearl nam pomaga... - uspokaja mnie mój przyjaciel, ale nagle słyszę przeraźliwy krzyk, który zaczyna mi dzwonić jak dzwonek przeciwpożarowy.
- Hermiona... - szepczę i nie zastanawiając się szarpię za drzwi i wpadam do środka, a za mną zdezorientowana reszta. 
Na podłodze leży ona... Widzę jak jej klatka piersiowa szybko podnosi się i opada. Po policzku spływa jej mała łza, a na ramieniu... Szlama? Tak bardzo chcę ją przytulić, zabrać ją stąd...
- Skończyłam - mówi z uśmiechem ciotka, której najwyraźniej torturowanie Gryfonki przyniosło wiele radości. - Zaraz tu będzie... Zaraz Lucjusz go wezwie. Glizdogonie! Przyprowadź tych dwóch!
Nagle w pokoju stają Weasley i Potter. Uzbrojeni w różdżki. Chwytam swoją i cała reszta idzie w moje ślady. 
- Potter! Haha! Harry Potter! Lucjuszu wezwij go, wezwij! - wrzeszczy siostra mojej matki, ale nagle jej różdżka ląduje w ręce Pottera. Ojciec wyciąga rękę. Już. Zaraz tu będzie. Nagle Snape rzuca na Weasley'a Drętwotę, jednak rudzielec odpiera atak i rozpoczyna się walka. Na przeciw mnie staje Potter. Rzucam na niego kilka zaklęć, ale on zręcznie je odpiera. Nagle udaje mu się mnie rozbroić. Tracę różdżkę. Sebastian staję teraz do walki z Potterem, a ja widząc, że wszyscy są zajęci spoglądam na Snape'a, który głową pokazuje na leżącą dziewczynę. Chwytam Pearl za rękę i ciągnę ją na podłogę. Jedną dłonią przytrzymuję Pearl, a drugą chwytam Hermionę. Widzę przerażenie na twarzy Weasley'a. Zamykam oczy i czuję, że moje ciało przeciska się przez niewidzialną rurę. Ciężko opadam na podłogę. Otwieram oczy.
Salon w kamienicy Snape'a. Podnoszę się z podłogi. Pearl już się otrzepuje. Szukam wzrokiem jej. W końcu jest bezpieczna. Jest bezpie... Zamieram.
- Taka niewinna, taka słaba - patrzę z przerażeniem na Hermionę, na Hermionę, którą trzyma... Jak to on? Przed nami stoi ten parszywy idiota. Trzyma ją przy sobie. Głaszcze ją po twarzy. Nie, nie pozwolę! Sięgam do kieszeni po różdżkę... Nie mam jej tam. Niech to szlag! Wyciągam rękę do Pearl, a ona bez wahania podaje mi swoją. 
- Spokojnie Draco. Chyba nie chcesz, żeby Hermionie coś się stało - szepcze do mnie Efrain przykładając różdżkę do jej głowy. - To by była wielka szkoda...
- Zostaw ją, Porcupine! - syczę do niego z wściekłością. Dziewczyna patrzy na mnie ze strachem w oczach. Wydaje się, że tylko Efrain podtrzymuje ją na nogach.
- A może mały handelek? - Ślizgon uśmiecha się do mnie szyderczo. - Albo wiesz co? Może sobie ją zostawię? Zawsze byłem niezdecydowany...
- Zostaw ją, a może nie skręcę ci karku - mówi Sebastian wchodząc do pokoju razem ze Snape'em. 
- Czterech na jednego? To chyba nie równa walka - śmieje się Efrain.- Chyba czas się pożegnać - szepcze i... znika. Razem z nią.
- NIE!!! - wrzeszczę i zaczynam miotać rękami w miejscu, w którym zniknęła. Znów jej nie uchroniłem... Przeze mnie porwał ją jakiś psychopata, po którym nie wiadomo czego się spodziewać. 
Czuję czyjąś rękę na plecach.
- Znajdziemy ją - mówi do mnie Sebastian z udawanym spokojem, choć wiem, że w środku najchętniej porzucałby czymkolwiek o ścianę. 
- Ja na pewno się nie poddam – szepczę, klęcząc na podłodze i tylko walę w nią bezradnie pięściami.
Musimy ją znaleźć. Ja muszę ją znaleźć. To nie ta sama dziewczyna, co kilka miesięcy temu... Ona... Chyba nigdy czegoś takiego nie czułem... Nie chcę tego czuć! To boli! Nie chcę tego! Co się ze mną dzieje?!


******
I jak?
Przepraszam Was, że tak długo odkładałam ten 16 rozdział, ale po prostu zabrakło mi czasu... Ale dzisiaj się zawzięłam i napisałam :D Jest znacznie dłuższy od poprzednich, więc chyba jestem na dobrej drodze :D
Pozdrawiam :***

wtorek, 26 listopada 2013

15. "Zabrał ją tam?!"


Wchodzę do salonu. Na środku stoi Snape, ale już bez listów i skrzynki. Rozglądam się dookoła, lecz dobrze wiem, że już drugi raz dyrektor nie popełni tego błędu. Zapewne schował swoje skarby staranniej. Kiedy słyszy moje kroki odwraca się i widzę tylko kamień, skałę. Obojętność na jego twarzy wydaje mi się tak zabawna, że szczerze muszę się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. 
- Radzę ci zachować resztki moralności i wysłuchać, co mam ci do powiedzenia - oświadcza, nie wykazując żadnych emocji, ale nie sądzę, że to, że odkryłem jego być może największy sekret spłynęło po nim jak chociażby deszcz.
- Słucham, może dowiem się jeszcze więcej ciekawych informacji - mówię, uśmiechając się krzywo. Dyrektor wyciąga zza siebie małe zawiniątko i rzuca mi je pod nogi. Patrzę na niego wyczekująco, a ten tylko skinieniem głowy wskazuje mi materiał. Podnoszę go i powoli rozwijam. Nie jest to przyjemne uczucie, bo tkanina nie jest pierwszej świeżości i jest przemoknięta do cna- nie chcę wiedzieć czym. Moim oczom ukazuje się małe żelazne pudełko... Przynajmniej wydaje mi się, że jest żelazne. Z obrzydzeniem rzucam szmatę na podłogę i sprawnie uchylam wieko. Kasztany... Brązowe oczy pełne smutku... Potargane włosy... Różane usta niewyrażające nic. Nic poza niepewnością.
- Skąd to masz? - syczę do niego nadal wpatrując się w list gończy.
- Nowo wydrukowany. Prosto z Ministerstwa - odpowiada Snape z powagą w głosie. Spoglądam na niego, ale on nadal stoi tam gdzie stał. Patrzy na mnie wyczekująco, oczekując mojej reakcji. Niby, co mam powiedzieć? Że jestem beznadziejny, bo nie potrafię znaleźć i uchronić jednej czarownicy? A może to po prostu, dlatego, że wszystko muszę robić sam? Co mi po Sebastianie, jak on tylko siedzi z Blossom, gotuje zupki i kładzie ją spać? Co to za pomoc?! 
- Próbowałem.
- Widać nie dostatecznie. Wiesz dobrze, że jeśli nie znajdziesz jej i nie zabijesz, to Czarny Pan nie będzie przebierał w środkach - mówi Snape beztrosko bawiąc się swoją różdżką.
- To teraz mam ją zabić?! - wybucham. On chyba żartuje! Teraz, po tym wszystkim? Po tym jak uratowałem jej życie, po tym jak ją przytuliłem? Mam po prostu ją zabić? Od tak?
- Nie powiedziałem tego. No i nawet, jeżeli tak byś właśnie chciał zrobić, nadal jej tu nie ma, nieprawdaż? - Na jego twarzy po raz pierwszy dostrzegam coś innego niż obojętność. Teraz to raczej coś w rodzaju dumy, znów gada jak na lekcjach, kiedy odpowiedź na zadanie wydaje się banalnie prosta.
- No to może byśmy ją znaleźli? - mówię, zbytnio nie wiedząc, o co właściwie mu chodzi.
- Kogo znaleźli? - pyta Sebastian, który właśnie wchodzi do pokoju. Przewracam oczami, ale wtedy Snape zabiera głos, zupełnie pomijając pytanie chłopaka.
- Zastanawiałeś się, dlaczego nie możesz jej znaleźć?
- Bo szuka w niewłaściwych miejscach? - wcina się Nieve. Patrzę na niego z poirytowaniem.
- Bo ty szukasz w tych dobrych!
- Ja w ogóle nie... - urywa w pół zdania, ale nie musi kończyć. Patrzę na niego wzrokiem pełnym triumfu. Widzę, że pomału pojmuje, o co mi chodziło przez ten miesiąc, kiedy zajmował się Blossom. Nagle podchodzi do mnie i wyciąga rękę. Stoję przez chwilę i obserwuję go ze złością. Wtedy przypomina mi się sytuacja, kiedy to on musiał mi wybaczyć i z uśmiechem podaję mu dłoń. Po chwili klepiemy się ze śmiechem po plecach. Pojął. Wreszcie. Teraz może być już tylko lepiej.
- Moglibyście przerwać tę ckliwą scenę i skupić się na chwilę? - mówi Snape wbijając w nas spojrzenie pełne... Właśnie, czego? Nigdy nie widziałem u niego niczego takiego. Nie wiem jak to nazwać.
- Jasne Snape, od czego zaczynamy? - pyta z determinacją Sebastian. Nie widziałem go takiego od czasu wizyty Czarnego Pana. Znów mam przed oczami tamtą rozmowę. Ale już nie mam wątpliwości. Sebastian i Snape wrócili i już nie działam w pojedynkę. Hermiona Granger przeżyje i osobiście tego dopilnuję. 
- Radzę, żebyście najpierw trochę ruszyli głowami, zanim przystąpicie do jakichkolwiek działań - mówi dyrektor.
Hmm... Szukałem źle... Byłem w jej rodzinnej miejscowości, w domku letniskowym jej rodziców, no i oczywiście w najbliższych okolicach Pokątnej. I te miejsca są złe... Nie. Nie wiem.
- Snape, nie każ mi czekać! Gdzie ona jest? - wołam po chwili namysłu i patrzę na śmierciożercę ze zniecierpliwieniem. To nie jest pierwszy raz, kiedy każe mi myśleć.
- Poczekaj, Draco. Ja już chyba coś mam... To znaczy nie wiem czy to nie głupie... - zaczyna Sebastian, ale milknie w pół zdania. - Nie, to bez sensu.
- Sebastian, dobrze wiesz, że nawet najgłupsza koncepcja w niektórych sytuacjach okazuje się tą właściwą - oznajmia Snape starając się, żeby to, co mówi brzmiało nadzwyczaj mądrze. Patrzę na przyjaciela ze zniecierpliwieniem.
- No pomyślałem, że... no, że to bez sensu szukać Granger na całym świecie, bo ona może być gdzieś blisko - mamrocze w końcu i widać, że raczej nie wierzy w ideę tych słów, bo patrzy na dyrektora jakby oczekując, aż powie gdzie faktycznie jest dziewczyna.
- To dobry trop - kwituje dyrektor, po czym zwraca się do mnie - Draco, kiedy ostatnio byłeś w swoim domu? 
- Żartujesz sobie? Teraz Malfoy Mannor jest siedzibą śmierciożerców - mówię do niego z mieszanymi uczuciami. Od kiedy nasz dom przejął Czarny Pan, my zamieszkaliśmy z ciotką Bellą i Rudolfem... Chociaż zyskaliśmy też... Hmm... Pokazaliśmy, że jesteśmy wierni Czarnemu Panu, a to na pewno nie jest bezużyteczne.
- Siedziba śmierciożerców. Czyli także Czarnego Pana, prawda? - Snape wpatruje się we mnie wyczekująco i chyba za wszelką cenę chce żebym sam doszedł do tego, gdzie jest Granger.
- Chyba nie sądzisz, że ona jest tam? W Malfoy Mannor? - dopytuje Sebastian patrząc na Snape'a z niedowierzaniem. Spoglądam pytająco na dyrektora. Czy to możliwe? Czy przez ten cały czas ona była po prostu u mnie w domu? Tam, gdzie dorastałem? Ale skoro ona tam jest, to raczej nie przyszła tam dobrowolnie. Porwali ją! Zaciągnęli tam siłą. A on musiał wiedzieć. Kazał mi ją znaleźć i zabić, choć sam ją uprowadził?!
- Zabrał ją tam?! Uprowadził ją i kazał mi ją zabić?! - wrzeszczę na cały głos. Nagle do pokoju wpada rozkojarzona Blossom. Sebastian próbuje ją uspokoić, ale ona tylko piszczy, patrząc na czarny znak na moim przedramieniu. Chyba przez przypadek go nie zakryłem. Nieve podchodzi do niej, ale ona tylko kuli się w kącie. Sebastian kuca i wyciąga ku niej rękę, a ona zaczyna krzyczeć na całe gardło. Snape ucisza ją jednym machnięciem różdżki. Chłopak wzdycha, podnosi nieprzytomną dziewczynę i oświadcza, że zaniesie ją na górę. Po chwili słyszę jak coś ciężkiego spada na podłogę. Po jakimś czasie wraca Sebastian, pocierając łokieć. 
- Spadłem ze schodów - mówi, a na jego zmęczonej twarzy widzę cień uśmiechu. Chłopak wzdycha ciężko. - To, jaki jest plan?

 *****
No to nowy rozdział :D
Podoba się? Nie wiem, czy jest choć odrobinę dłuższy od pozostałych, ale starałam się :P
Liczę na wasze komentarze, bo tylko nieliczni z obserwatorów komentują. Uśmiecham się jak patrzę na liczbę wyświetleń, ale niestety to się nie przelewa na ilość komentarzy, które są dla mnie okropnie ważne :D
Pozdrawiam :*

środa, 20 listopada 2013

14. "Lily?"


Stoję oparty o parapet w kuchni. Z obrzydzeniem patrzę jak Sebastian karmi Blossom jakąś wodnistą i niezbyt apetycznie wyglądającą zupą, która na kilometr cuchnie szczypiorkiem. Ugh... Po brodzie dziewczyny znów spływa mieszanka śliny i zupy... No cóż Sebastian nigdy nie przejawiał talentu do gotowania. Jedna łyżka, druga łyżka...
- Na prawdę uważasz, że ona nie potrafi sama utrzymać łyżki? - pytam zirytowany. Ta cała wielka pomoc trwa już ponad dwa tygodnie. Przez cały ten czas Sebastian chodził za Blossom krok w krok i co chwilę wypytywał, czy czegoś jej nie potrzeba... A taka była mu obojętna! 
- Przestań i lepiej zacznij szukać tej swojej Granger - odfukuje mi, a na dźwięk swojego nazwiska Blossom podnosi się ze zdenerwowaniem, ale Nieve uspokaja ją głaszcząc po głowie. Dziewczyna znów pochyla się w dół. Znów wróciła do swojego świata... Jej zmętniałe oczy wędrują to na podłogę, to znów na kolejną łyżkę zupy, którą wpycha jej do ust Sebastian.
- Codziennie jej szukam! - wołam obrzucając przyjaciela jadowitym spojrzeniem.
- Jakoś nie widzę efektów - odpowiada półgłosem, ale doskonale rozumiem każde słowo. Zobaczy efekty. Już niedługo. Już jestem coraz bliżej. 
- Skoro tak słabo mi idzie, to może byś mi pomógł? - mówię uszczypliwie, ale w odpowiedzi widzę tylko jak kolejna łyżka zupy wędruje do ust Blossom. Nie to nie. Sam doskonale sobie poradzę. Jeszcze raz patrzę na w ich kierunku, ale uświadamiam sobie, że dalej nie zdzierżę tego widoku. Pewnym krokiem wychodzę z pomieszczenia zatrzaskując za sobą drzwi. Wchodzę do salonu. Jest po południe, do pokoju wpada jasne, orzeźwiające światło słoneczne. W powietrzu unoszą się pyłki kurzu, doskonale widoczne przy takim oświetleniu. Podchodzę do regału. Mój wzrok przykuwa mała, drewniana skrzynka stojąca na samej górze. Mebel jest na prawdę wysoki, więc muszę stanąć na palcach. Wyciągam ręce ku górze i delikatnie ściągam przedmiot. Otrzepuję go z grubej warstwy kurzu i obracając go w dłoniach siadam na kanapie. Pudełko, jak pudełko. Ciemno czerwony kolor, zamek na klucz... Hmmm... Tylko gdzie jest klucz? Rozglądam się w poszukiwaniu tego, za pomocą czego mógłbym otworzyć skrzynkę. Nie... to by było zbyt proste... Nagle coś mi świta. Sypialnia. Podnoszę się i z moją nową zdobyczą udaję się na piętro. Otwieram drzwi i podchodzę do szafki nocnej stojącej obok łóżka. Otwieram małą szufladkę, ale tak znajduję tylko parę starych kałamarzy. Zamyślam się na chwilę. Mój wzrok znów wędruje ku fotografii tajemniczej, rudowłosej kobiety. Ma coś takiego w sobie... Nagle postać wyciąga do mnie rękę. Podchodzę bliżej. Z zaciekawieniem ściągam zdjęcie ze ściany, żeby przyjrzeć mu się z bliska. Moim oczom ukazuje się... sejf? Jeszcze raz patrzę na kobietę ze zdjęcia, ale ona tylko uśmiecha się do mnie. Delikatnie odkładam fotografię na szafkę nocną. Z ciekawością otwieram małe drzwiczki i w środku znajduję stertę listów i małych paczuszek. Wszystko jest szczelnie zapakowane... Biorę do ręki jeden z listów i bez namysłu otwieram kopertę. Wyjmuję pożółkły pergamin i zaczynam czytać.

Droga Lily!

Wiesz, że nigdy nie byłem dobry w wyrażaniu... emocji. Nie wiem jak mógłbym wyrazić to, co czuję... To, co czuję do Ciebie. 
Pamiętasz jak razem leżeliśmy na łące i rozmawialiśmy o różnych sprawach, które dla nas, dzieci wydawały się takie trudne do rozwiązania. Teraz wiem, że tamte problemy nie mogą niczym dorównać tym, z którymi borykamy się, na co dzień. 
Przeżyłem z Tobą wiele chwil, które chciałbym zatrzymać w sercu... Mam nadzieję, że dla Ciebie też coś znaczyły. Mam nadzieję, że pomimo tego, co powiedziałem i kiedykolwiek złego zrobiłem, nadal uważasz mnie za swojego przyjaciela. Bo ja myślę o Tobie każdego dnia, kiedy się budzę i kiedy znów zasypiam... Tylko, że ja wcale nie zasypiam... Bo całą noc mam Ciebie przed oczami. Ciebie i twą piękną, roześmianą twarz. Twoje włosy rozwiane na wietrze i Twoje oczy... oczy, w które zatapiałem się każdego dnia, w którym widziałem Ciebie. Teraz odwracasz wzrok, kiedy tylko przechodzisz obok mnie... Chcesz, żeby dalej tak było? Ja zrobię wszystko, żeby było tak jak kiedyś. Zawsze byłaś i będziesz bliska mojemu sercu. Kocham Cię.

 Severus

 Stoję jak wryty. Wciąż wpatruję się w ostatnie słowa. Severus? Snape? Przecieram oczy ze zdumienia. Ze zdziwieniem spoglądam na kobietę ze zdjęcia.
- Lily? - szepczę oniemiały, a ona tylko smutno kiwa głową. Nagle słyszę, że ktoś wszedł do pokoju. Szybko się odwracam. W progu stoi sam nadawca listu. Snape wpatruje się w list w mojej dłoni. W jego oczach dostrzegam wstyd, zażenowanie i wściekłość. Podchodzi do mnie chwiejnym krokiem i jednym ruchem ręki wyszarpuje mi pergamin. Chwyta szkatułkę i resztę listów ze schowka i teraz widzę tylko jak jego czarna peleryna znika za drzwiami sypialni. 
Odkryłem mroczny sekret Snape'a. Kto by pomyślał? Śmiać mi się chce jak jeszcze raz wspomnę treść listu. Śmieję się pod nosem i jeszcze raz spoglądam na rudowłosą. Kobieta patrzy na mnie smutno i tylko kręci głową. 

*******
Oto dodaję następny rozdział.
Trochę spóźniony, ale to dlatego, że moja beta nie miała czasu mi go sprawdzić xD Ahh... ta szkoła...
Czekam na komentarze i cieszę się, że przybywa coraz to nowych czytelników :D

niedziela, 10 listopada 2013

13. "Chce ją zabrać..."

Podchodzę do okna. Czuję się jakbym miotał się w gęstej mgle. Od czego zacząć? Jak ją odnaleźć i uchronić? Jak samemu nie zginąć? Przykładam dłoń do zimnego szkła. Za oknem widzę czarnego kruka przelatującego w promieniach rażącego oczy porannego słońca. Odwracam się i spoglądam na leżącą w łóżku Blossom. Właściwie, co się takiego stało? I co się dzieje z Sebastianem?
Przechodzę obok dziewczyny i mój wzrok znów pada na fotografię rudowłosej kobiety, wiszącą nad szafką nocną. Co też ona ma wspólnego ze Snape'em?
Otwieram drzwi i wychodzę na ciemny korytarz. Obok schodów stoi oparty o parapet Nieve i mamrocze coś pod nosem. Chyba mnie usłyszał, bo zagląda przez ramię i patrzy na mnie wzrokiem pełnym bólu i bezradności. Podchodzę do niego, a wtedy ten odzywa się niezwykle jak na niego poważnym tonem:
- Bloss jest chora...
- Stary, to, że ona jest chora, wiedziałem już od pierwszego spotkania z nią - mówię obojętnie patrząc na przyjaciela, który teraz mierzy mnie wściekłym spojrzeniem.
- To nie jest zabawne! To przez te ostatnie wydarzenia. Greyback, śmierciożercy, Czarny Pan... To wszystko źle na nią wpłynęło - jęczy łapiąc się za głowę. Milczę. Niby, co mam mu powiedzieć? Nędzne: "wszystko będzie dobrze"? Sam dobrze wiedziałem, że to marne pocieszenie.
Nagle słyszę jak czyjeś nogi uderzają o drewnianą podłogę w sypialni obok. Sebastian ze strachem wymalowanym na twarzy biegnie do pokoju. Ja podążam za nim. W jednym momencie Nieve staje w progu jak oparzony. Niezdarnie wpadam na niego, ale on nawet tego nie zauważa. Jego wzrok utkwiony jest w coś albo kogoś w głębi pomieszczenia. Z ciekawością, ale też z niepokojem odwracam głowę w tym kierunku. Przeżywam szok. W pewnej chwili zaczynam zastanawiać się, czy to dzieje się naprawdę. Obok łóżka, na którym śpi Blossom stoi Efrain. Co on tutaj robi? Patrzę pytająco na wysokiego, postawnej budowy chłopaka o jasno-brązowych włosach. Jego twarz jak zwykle pełna wrodzonej pewności siebie, zwrócona jest w kierunku Sebastiana. Niezapowiedziany gość podchodzi do nas spokojnym krokiem.
- Witaj kuzynie - zwraca się do mojego przyjaciela wyciągając ku niemu rękę, ale Nieve tylko patrzy na niego z pogardą i nie zwraca uwagi na ten "przyjacielski" gest.
- Czego chcesz? - syczę wyjmując z kieszeni różdżkę. Efrain podpadł mi już w drugiej klasie, kiedy na lekcji zielarstwa ściągnął mi ochraniacze z uszu, kiedy przesadzałem swoją mandragorę. Potem przez kilka dni leżałem w skrzydle szpitalnym. No i nie mogę zapomnieć jak ten debil zrzucił mnie z miotły na czwartym roku, po czym na miesiąc zajął moje miejsce szukającego.
- Pearl mi powiedziała, że tu jesteś, Sebastian - mówi chłopak jakby nie słysząc tego, co powiedziałem. Odwraca się do śpiącej Granger. - Widzę, że nie próżnujesz, jak zwykle - uśmiecha się drwiąco do kuzyna.
- Jeżeli zaraz się stąd nie wyniesiesz, to będziemy inaczej rozmawiać - odzywa się Sebastian patrząc na Efrain'a palącym spojrzeniem.
- Już mnie wyganiasz? - udaje smutek, ale po chwili dodaje - Wiem, że mogę ci pomóc.
Patrzę ze zdziwieniem na przyjaciela. Widzę, że się waha. Jego oczy nerwowo wędrują to na Blossom, to znów na Efrain'a, który tylko czeka, aż Sebastian przyzna mu rację. Po minucie Nive ciężko wzdycha i siada obok dziewczyny. Z troską głaszcze ją po czerwonym policzku. Teraz mogę się jej lepiej przyjrzeć. Jest blada jak ściana, a pod oczami widać ślady łez. Potargane włosy bezradnie opadają na wątłe ramiona. Na czole widzę krople potu, a jej poliki są całe rozpalone.
- Sebastian, wiesz dobrze, że niedawno odbyłem staż w Mungu. Dobrze się nią zajmę - mówi dobitnie Efrain. W jego oczach widzę pożądanie, kiedy patrzy na śpiącą dziewczynę. Spoglądam wymownie na Sebastiana.
- Nie powierzyłbym ci nawet marnego kota, a co dopiero żywego człowieka - syczy patrząc z nienawiścią na kuzyna, na którego twarzy wyraźnie maluje się urażenie. Jego oczy zapłonęły czystym ogniem.
- Jeszcze będziesz błagać mnie na kolanach - szepcze ze złością w głosie.
- Chciałbym to zobaczyć - mruczy Nieve, nadal czule głaszcząc Granger. Na to Efrain tyko wykrzywia twarz w złośliwym uśmieszku i znika nam z oczu.
- Skąd on... - zaczynam, ale przyjaciel nie daje mi dokończyć.
- Pearl. To ona mu powiedziała - oznajmia wpatrując się w jakiś punkt za oknem.
- Pearl? Ale myślisz, że powiedziała mu o... - mówię ze strachem, a przed oczami mam obraz martwej Hermiony. Przechodzą mnie dreszcze.
- Nie. Raczej o tym nic nie wie.
Oddycham z ulgą.
- Ale... co z nią? - Kiwam głową w stronę Blossom. Sebastian ciężko wzdycha. 
- Jest z nią źle - jęczy bezradnie. - On to wie. Chce ją zabrać... To jedyne wyjście...
- Przestań! Przecież możemy zabrać ją do Munga! Tam ją wyleczą! - Dziwi mnie, że chłopak sam na to nie wpadł.
- Słyszałeś przecież, że na każdym kroku Blossom przeklina śmierciożerców. Jej pochodzenie też nie jest pewne. Zabiją ją tam zamiast wyleczyć, Efrain dobrze o tym wie - mówi z przejęciem. Jego ręce zaczynają drżeć. - Ona nie może zginąć, nie może...
- Nie umrze. - Patrzę na chłopaka pokrzepiającym wzrokiem. Nieve uśmiecha się niemrawo. Odwracam się i wychodzę na korytarz pozwalając zostać Sebastianowi z Granger sam na sam. Wszystko się sypie! Kto mi teraz pomoże odnaleźć Hermionę? Kto mi pomoże ją uratować, jak nie Sebastian? Jak to możliwe, że się zakochał? Zakochał się w tej dziwacznej dziewczynie? On? Oby mnie nie czekało to samo...
***
Proszę bardzo :D
Wczoraj wieczorem się zawzięłam i oto dodaję nowy rozdział i do tego z nowym bohaterem :).
Czekam na wasze opinie :D

piątek, 8 listopada 2013

12. "(...) zbyt słaby..."


Wciąż leżę na podłodze. Zastygłem w jednej pozycji. Oddycham miarowo. Ogromny wąż wpatruje się we mnie jak w bezbronną ofiarę. Jego cienki język powoli wysuwa się i z powrotem wsuwa do jego paszczy. Ciągle patrząc w oczy węża macam dłoniom podłogę w poszukiwaniu różdżki, która prawdopodobnie wypadła mi z kieszeni, kiedy upadłem. Po kilku sekundach, które mogłyby się wydawać całymi wiekami czuję, że ocieram palcem o coś drewnianego. Opuszkami palców chwytam przedmiot i na chwilę odwracam głowę w jego stronę. Wąż idzie w moje ślady i zaczyna przeraźliwie syczeć. Przerażony patrzę na zwierzę, które przysuwa się coraz bliżej mojej twarzy. Nagle otwiera paszczę. Szybko celuję w nie krzycząc:
- Confringo! - z końca mojej różdżki bucha ogień i razi gada, który oparzony leci na sam koniec pokoju. Widząc to wstaję szybko z podłogi. Ledwo mogę poruszać lewą nogą. Nagini bardzo mocno owinęła się wokół niej. Podnoszę rękę i znów celuję w węża. Nagle przeszywa mnie fala zimna i jakaś siła wyrywa mi z ręki różdżkę, która upada koło kominka. Odwracam się wzburzony.
- Co do jasnej... - milknę w pół zdania. Przede mną stoi on. Czarny Pan. Zastygam w bezruchu. Nie mam odwagi nawet sprawdzić, czy wąż nie próbuje znów mnie powalić na drewniane panele. Lord Voldemort spogląda na mnie z poirytowaniem.
- Nagini też czuje - mówi spokojnym głosem. Kątem oka dostrzegam, że obok mnie pełznie wąż i zatrzymuje się przy nodze swojego pana. Voldemort wyciąga rękę i czule głaszcze gada po łbie, po czym znów zwraca się do mnie.
- Draco, Draco, Draco... - wzdycha z udawanym żalem.
Chcę opuścić wzrok, ale jego czerwone ślepia mi na to nie pozwalają. Wciąż wpatrując się w moja twarz Czarny Pan wyciąga swoją różdżkę i zaczyna się nią bawić. Czuję, że serce podchodzi mi do gardła. Nogi mam jak z waty. Czuję, że zaraz stracę nad nimi panowanie. Po czole zaczynają mi spływać zimne krople potu.
- Słyszałeś o tym, że Fenrir Greyback nie żyje? – pyta, przeszywając mnie ciernistym wzrokiem. Nie odpowiadam. 
- Wiem, że wiesz, kto go zabił. Wskaż mi go - mówi dobitnie, ale ja nadal milczę. Spuszczam wzrok.
- To... To była... To Granger... - szepczę i czuję, że coś ciężkiego spada no moje serce. Czarny Pan przygląda mi się uważnie i nagle czuję jak jakaś siła przedostaje się do mojego mózgu i jej zwinne palce wertują moje wspomnienia jak kartki papieru, w poszukiwaniu tego jednego, konkretnego wydarzenia. Po chwili czuję, że to coś pomału opuszcza moją głowę. Kiedy mój umysł jest już wolny, opadam bezwładnie na podłogę. Legilimencja... Przecież on jest w tym mistrzem... Ale jestem głupi.... Powoli podnoszę się. Z wstydem patrzę w jego twarz. 
- Bardzo dobrze Draco, bardzo dobrze - mówi i powoli klaszcze w dłonie. - Wreszcie jesteś prawdziwym śmierciożercą. Teraz mam dla ciebie zadanie - dodaje szczerząc żółte zęby w przeraźliwym uśmiechu. - Zabijesz dziewczynę. Odnajdziesz i zabijesz Hermionę Granger - syczy śmiejąc mi się w twarz. - Jak widziałem to zabijanie świetnie ci wychodzi. Pamiętaj o motywacji.
Głośno przełykam ślinę, a Czarny Pan znika. Wąż też się ulotnił.
Stoję na środku salonu zupełnie sam. Czyli mam ją zabić? Po tym jak ocaliłem jej życie? Ale jeśli tego nie zrobię... Czarny Pan... Jeśli tego nie zrobię to sam zginę... Co za paradoks. 
Podchodzę do kominka i sięgam po różdżkę. Obracam ją w dłoniach. Nagle doznaję olśnienia. Właściwie gdzie jest Granger? Gdzie Sebastian, Pearl, Blossom, Snape?! Ściskając w dłoni różdżkę biegnę na piętro. Prawie, co nie przewracam się na starych schodach. Jednym, szybkim ruchem otwieram drzwi mniejszej sypialni. Pusto. Płonąc ze strachu trzaskam drzwiami i wchodzę do pokoju z dwuosobowym łóżkiem, na którym leży Blossom. Obok niej siedzi Sebastian. Chłopak zauważa mnie i patrzy na z żalem. Spuszcza wzrok i zaczyna głaskać dziewczynę po brązowym włosach. Ta czując czyiś dotyk z przerażeniem otwiera oczy, ale kiedy widzi, znajomą twarz znów je zamyka.
- Gdzie Pearl? Gdzie Snape? Gdzie do cholery jest Granger?! - krzyczę do przyjaciela, a ten tylko karci mnie spojrzeniem, po czym wstaje i wychodzi ze mną z pokoju.
- No. Powiesz mi gdzie ona jest?! - warczę do niego ze zniecierpliwieniem, nadal jeszcze dygocząc po spotkaniu z Czarnym Panem.
- Nie wiem. Siedziałem na górze, kiedy przyszedł Snape i powiedział żebym zaniósł Blossom do innego pokoju. Potem Pearl oznajmiła, że wraca do domu. Jestem na nią wściekły, ale to raczej było do przewidzenia - wzdycha i klepie mnie po plecach.
- Kazał mi ją zabić, rozumiesz? Zabić! Jak ja mam to zrobić? - wołam zrezygnowany.
- Wiem, że przyszedł. Czułem to - mówi jakby puszczając mimo uszu to, co przed chwilą powiedziałem.
- Sebastian! Nie rozumiesz? Mam zabić Hermionę Granger! - Łapię go za ramiona i potrząsam nim poirytowany. Chłopak tylko patrzy na mnie smutnym wzrokiem i ponownie wchodzi do sypialni. I to tyle? Żadnej rady? Nic? Co się z nim dzieje? 
Ze złością kopię w drzwi i cofam się wpadając na ścianę. Nogi załamują się pode mną. Czuję, że mój mózg zaraz eksploduje. Opadam na podłogę i chowam głowę w dłoniach. Znów mam zabić? Zabić? I to jeszcze ją? Nie mogę... Nie zrobię tego... Ale on... Zabije mnie... Muszę ją zabić... Ale jak mam to zrobić? To nie jest ta sama szlama, co rok temu... Nie wiem... Może jestem zbyt głupi... zbyt... zbyt słaby... A co się teraz z nią dzieje? Gdzie jest? Uciekła? Ukryła się? Oby nic jej nie było... Nie wybaczyłbym sobie... 
****
Proszę. Kolejny rozdział :) 
Ale na prawdę słabo z komentarzami... ;/// Proszę, komentujcie :DDDD

czwartek, 7 listopada 2013

12. Prolog - Sam.



Otwieram leniwie oczy. Czuję pod sobą miękką kanapę. Chyba musiałem przysnąć na kilka minut. Siadam i wolno się przeciągam. Rozglądam się dookoła. Jestem w pokoju sam. Chwila... sam?! Gdzie Granger?! Zrywam się na równe nogi. Zaczynam biec w kierunku korytarza. Nagle czuję, że coś chwyta moją nogę. Ciężko upadam na zakurzoną podłogę. Snape mógłby tu czasem poodkurzać! Ze złością próbuję wstać. Jednak to coś nadal nie puszcza mojej nogi. Cały płonąc ze wściekłości odwracam się na leżąco. Otwieram szeroko oczy. Serce zaczyna bić mi coraz szybciej, chyba zaraz wyrwie mi się z piersi... Słyszę cichy syk. Nagini.
****
To taki przedsmak tego, co dodam w piątek/sobotę. Podoba się? Staram się, żeby moje opowiadanie nie było zbyt monotonne... Chyba mi wychodzi, cn? :D A tak w ogóle, to moja beta doradziła żeby z tego fragmentu zrobić prolog :P

Obserwatorzy

Stwowarzyszenie DHL

Stwowarzyszenie DHL

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Harry Potter Magical Wand