piątek, 27 września 2013

4. "Takich zleceń się nie odwołuje".


- Snape! Snape, musisz mi pomóc! - krzyczę waląc pięściami w stare drzwi szarej kamienicy. Jestem na siebie wściekły. Jak mogłem pozwolić, żeby emocje brały górę? Jak mogłem napuścić na Granger takiego brutala jak Greyback? Serce łomocze mi w rytm wybijany przez moje pięści. Mijają kolejne sekundy. Zgrzytam zębami ze zniecierpliwienia. Gdzie on jest? Przecież sam mówił, że mam przyjść. Powinien czekać!

Odsuwam się od drzwi. Poczucie bezsilności staje się nie do zniesienia. Opieram się plecami o ścianę kamienicy i powoli osuwam na dół. Chowam głowę w dłoniach. Nie mogę uwierzyć, że to koniec. Przeze mnie dziewczyna, która próbuje mi pomóc... zginie.

Nagle słyszę ciche kroki. Wydają się być spokojne, ale wcale takie nie są. Ktoś biegnie truchtem. Czuję swąd krwi. Greyback? Wrócił? Zabił? Podnoszę głowę, pękającą mi od natłoku myśli i chorych wizji z zaciekawieniem oraz trwogą. Widzę czarne ślepia wpatrzone w drugi koniec uliczki. Wygląda podobnie,  jednak to nie on. Nie znam go, ale to na pewno szmalcownik - jeden z podwładnych Greybacka. Śpieszy się. Dyszy, co wskazuje na to, że już długo tak biegnie. Chwila. Jest zmęczony. Biega w tę i we w tę. Szuka kogoś... Szuka Granger!

Czekam, aż wilkołak odejdzie na kilka metrów ode mnie. Wstaję. Powoli zaczynam za nim podążać. Nie widział mnie, obok kamienicy nie ma żadnej latarni. Mój chód zmienia się w trucht. Staram się biec po cichu. Szmalcownik przyspiesza. Nagle depczę stertę liści na chodniku. Słychać cichy szmer. Czuję, że pot spływa mi po czole. Szybko chowam się za rosnące po lewej stronie drzewo. Kroki cichną. Stoi. Serce podchodzi mi do gardła. Zaraz spojrzy na drzewo... Ponownie słyszę kroki, tym razem oddalają się. Znowu wychodzę na ulicę. Widzę jak nieznany mi facet skręca w prawo. Przyspieszam. Nie mogę go zgubić. Wilkołak idzie jeszcze kilka metrów, po czym wchodzi do nadpalonego budynku z oknami zabitymi dechami. Sądząc po szyldzie, był to kiedyś sklep z odzieżą używaną. Mugole chyba nazywają takie sklepy lumpeksami. Podchodzę bliżej zielonych drzwi, za którymi przed chwilą zniknął szmalcownik. Słyszę ciche szepty. Szybko odskakuję od drzwi. Otwierają się. Gdzie się schować?! Po prawej widzę wielki kubeł na śmieci. Niechętnie wczołguję się pod niego. Czuję na włosach lepką ciecz skapującą ze śmietnika nade mną. I pomyśleć, że to wszystko dla Granger! Widzę jak szmalcownik, którego śledziłem wychodzi z budynku. Został tam ten drugi. Czekam, aż wilkołak zniknie za zakrętem i z ulgą wyczołguję się spod kubła na śmieci. Dotykam moich włosów. Są mokre i śmierdzące. Zupełnie tak samo jak moja kurtka. Podchodzę do drzwi. Chwytam pewnie różdżkę i kładę dłoń na klamce. Błyszczy w wieczornym świetle księżyca. Szarpię za nią. Nagle słychać zgrzyt. Drzwi lecą wprost na mnie! Odskakuję do tyłu. Drewno z łoskotem roztrzaskuje się o chodnik. W powietrzu unosi się chmura pyłu. Przez chwilę przysłania mi widok budynku. W końcu opada. Jeszcze mocniej zaciskam dłoń na różdżce. Powoli podchodzę do otworu, w którym jeszcze przed chwilą stały drzwi. 

- Lumos - mówię, po czym koniec mojej różdżki jaśnieje białym światłem. Wchodzę do środka. Pomieszczenie jest dość obszerne. Wszędzie walają się szczątki spalonych przedmiotów. Osmolona podłoga cicho skrzypi pod moimi stopami. Rozglądam się w około. W każdej chwili może pojawić się postać, z którą rozmawiał szmalcownik. Podchodzę bliżej nadpalonego biurka stojącego w kącie pomieszczenia. Od razu zauważam ramkę wiszącą na meblem. Zdjęcie. Mugolskie zdjęcie. Szybka jest pęknięta i osmolona. Pocieram ją palcami i moim oczom ukazuje się uśmiechnięta twarz dziecka. W kasztanowych oczkach wesoło tańczą małe iskierki. Mała ma chyba roczek. Dziwne, ale ta mugolka przypomina mi kogoś.  Ma w sobie coś z Pansy… Dziwne. Kiedy tak o tym rozmyślam, słyszę zgrzyt, a potem kroki. Ktoś wchodzi od strony zaplecza. Jak najszybciej, ale również jak najciszej potrafię, kieruję się do wyjścia. Kiedy już jestem na zewnątrz i oddycham z ulgą, wpadam na stojącą na przeciwko spalonego sklepu postać. Szybko odskakuję do tyłu. Moim oczom ukazują się żółte zęby i czarne ślepia. Czuję na sobie jego cuchnący oddech.

- Greyback! - mówię ze zmieszanymi uczuciami. Wilkołak spogląda na mnie z krzywym uśmiechem. 

- Nie mieszaj się w nasze sprawy - mówi z gniewem w głosie.

- To również moja sprawa!  Nie zapominaj o tym.

- Już nie. Zleciłeś to mi i moim ludziom. Teraz nie masz już nic do gadania.

- Chcę to odwołać - mówię stanowczo. Po uliczce roznosi się donośny śmiech Fenrira.

- Mówię poważnie - dodaję poirytowany jego zachowaniem.

- Takich zleceń się nie odwołuje - mówi  poważnym tonem. Stoję w milczeniu wpatrzony w śmiejącą się twarz Greybacka.

- Nie możesz...

- Takich zleceń się nie odwołuje - powtarza szczerząc żółte zębiska. Patrzy jeszcze przez chwilę na mnie i znika z pola widzenia. Z niedowierzaniem patrzę w miejsce, gdzie przed chwilą stał wilkołak. Ze zrezygnowaniem osuwam się na chodnik. Chowam głowę w dłoniach. Nie. To nie może być prawda. Nic nie można zrobić? Nic? Siedzę tak jeszcze przez kilka minut, a w głowie ciągle brzęczą mi słowa Greybacka - "Takich zleceń się nie odwołuje".

***
Oto i nowy rozdział :D Akurat przy tym majstrowała trochę moja beta :3 Mam nadzieję że się podoba :)

sobota, 21 września 2013

3. "Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił."

Myśli przelatują przeze mnie jak wściekłe. Znowu ktoś miesza się w moje życie! Jestem śmierciożercą i nie zmienię tego. Nawet jeśli bym tego chciał. Nie chcę mieć z tą szlamą nic wspólnego. Nic. Niech lepiej trzyma się ode mnie z daleka, bo umrze szybciej, niż Potter.
Odwracam się plecami do kamienicy, w której jeszcze przed minutą krzyczałem na Snape'a. Spokojnym krokiem idę w stronę miejsca, gdzie widziałem Greyback'a. Moja twarz nie wyraża żadnych emocji, żadnych uczuć, choć w środku serce łomocze mi jak szalone. Tuż przede mną przykucnął mały, szary kot. Przystaję i patrzę na zwierzę z góry. Miauczy i jakby o coś prosi... Oczy mam pełne gniewu. Kopnięty kot ląduje przy ścianie budynku po lewej. Na ulicy daje się słyszeć koci jęk. Zaciskam dłonie w pięści. Ruszam z miejsca. Pokonuję kilka zakrętów i już jestem na mugolskiej ulicy. Jest zatłoczona jak zwykle. Przepycham się przez tłum pieszych. Jakiś popchnięty przeze mnie mugol upada na ziemię. Mierzę go obojętnym spojrzeniem i skręcam w wąską uliczkę. Przyspieszam kroku. Widzę jasne światło latarni. Już blisko. Podchodzę pod latarnię i obracam głowę w prawo. Moim oczom ukazuje się mugolski plac zabaw. Jest całkiem pusty, co sądząc po godzinie nie jest niczym nadzwyczajnym. Siadam na huśtawce. Patrzę na bujanego konika tuż przede mną. Przychodziłem tu kiedyś z babcią. Zawsze po niedzielnym obiedzie. Nigdy nie pozwalała mi się bawić z innymi dziećmi, ale też sama z nikim nie chciała rozmawiać. Każdego zainteresowanego jej osobą odprawiała z kwitkiem. Wtedy tego nie rozumiałem, ale teraz wiem, że tylko chroniła mnie przed jakimikolwiek spotkaniami z mugolakami. Jestem jej za to wdzięczny. Szkoda, że teraz jej nie ma. Muszę sobie radzić sam, ale nie jestem taki całkiem sam.
Z daleka widzę wyłaniające się czarne ślepia. W świetle latarni rozpoznaję Greybacka. 
- Chcę żebyś coś dla mnie zrobił - mówię wstając z huśtawki. 
Wilkołak oddycha ciężko. Czuję na sobie odór krwi wyłaniający się z jego ust.
- Słucham - dyszy, szczerząc żółte zęby.
- To wymaga dyskrecji. Chcę żebyś zabił...
- Nie dziwię się, że zwracasz się z tym do mnie. Przecież sam nie wiesz jak się zabija - śmieje mi się w twarz.
Mierzę go lodowatym spojrzeniem. 
- Wysłuchasz mnie, czy nie? - syczę do niego przez zaciśnięte zęby. 
Fenrir jeszcze przez chwilę się śmieje, ale już po chwili jego twarz przyjmuje poważny wyraz.  
- Chcę... żebyś zabił dla mnie... - jeszcze przez chwilę się waham. - Zabij... zabij Hermionę Granger. Zabij tę szlamę - dyszę, jakby ta prośba wymagała ode mnie dużego wysiłku. 
Greyback uśmiecha się tylko, odwraca się i już go nie ma. Opadam ciężko na piasek. Chwytam się za głowę. Dyszę ciężko. Serce bije mi nierównym rytmem. Wyruszył. On wyruszył na łowy. Znajdzie ją. Zabije. Draco coś ty zrobił?

*****
No i oto nowy rozdział. Trochę krótki, ale tak czasem bywa. Zapraszam do komentowania :3

2. "(...) zaczęła ci współczuć..."

Idę przez wąską uliczkę pogrążoną w mroku. Znów widzę szafkę zniknięć przez zamazaną, sklepową szybę... Szybko odwracam wzrok. Skręcam w prawo. W małej alejce stoi wysoka, potężnej postury osoba, której twarz zakrywa brązowy kaptur. Przechodzę obok niej i spoglądam ukradkiem na jej twarz. Widzę czarne ślepia wpatrzone we mnie, jak w ofiarę i ten szczerzący się uśmiech... Teraz nie mam wątpliwości, że to on. Greyback. Widzę jak się powstrzymuje. Nie mam wątpliwości, że gdybym nie był jednym z nich to już bym nie żył.
Odwracam wzrok. Idę dalej nie zważając na jego cichy śmiech. Doskonale wiem, o co mu chodzi.Wszystkim chodzi o to samo. On widział to na własne oczy. Widział moją bezsilność. Czasem żałuję, że tego nie zrobiłem. I tak by nie żył, jego śmierć była tak pewna, jak to, że Granger jest szlamowatą córką mugoli. Ah Granger... Pewnie teraz siedzi sobie w swoim ciepłym dormitorium w Hogwarcie, ale to wkrótce się zmieni. Czarny Pan wreszcie doszedł do władzy, więc już niebawem zginie, zaraz po Potterze.
Wchodzę do kamienicy po mojej lewej stronie. W obskurnym korytarzu spotykam jego. Prowadzi mnie do ciemnego salonu. Jest dość mały. Ściany są pomalowane na ciemnobrązowy kolor. Po prawej stronie pod ścianą stoi regał ze starymi książkami. W drugiej części pomieszczenia znajduje się szara, poplamiona kanapa. Nie rozumiem dlaczego Snape, nie może sobie sprawić nowej.
- Więc? - mówi.- Czego chce ode mnie Draco Malfoy? Może mnie oświecisz?
Nie odpowiadam. Stoję wpatrzony w regał.
- Wiesz... mam pewne zdanie na ten temat - odzywa się znowu. - Myślę, że nie możesz się oswoić z tą sytuacją, myślę, że chcesz wrócić do Hogwartu...
- To ŹLE myślisz - przerywam mu, nie odrywając wzroku od książek. - Nie chcę mieć już nic wspólnego z tą szkołą.
- A to dlaczego? - pyta tym swoim "przenikliwym" tonem.
- Na pewno nie będę się TOBIE zwierzał, Snape - syczę do niego, ciągle wpatrując się w to samo miejsce.
- Wydaje mi się, że przez to co się wydarzyło, nie masz odwagi...
- MILCZ!
- Trafiłem w sedno - mówi z nieukrywaną satysfakcją, po czym dodaje już poważniejszym tonem. - Ktoś oprócz Potter'a cię widział, widział jak naprawiałeś szafkę zniknięć, ten ktoś słyszał naszą "rozmowę" po tym jak wyciągnąłem cię z przyjęcia Klubu Ślimaka. Jest bardzo sprytna, ale też bardzo emocjonalna - to ją zgubiło. Chyba wiesz o kim mowa?
- Raczej nie znam nikogo takiego - śmieję się pod nosem, ale Snape nie zwraca na to uwagi.
- Nie byłbym tego taki pewien - mówi przyglądając mi się bystrym wzrokiem.
- Czyli mam zgadywać? Serio, takie zabawy są dobre dla mugoli.
- Bardzo dobre spostrzeżenie. Ta osoba lubi zagadki wymagające myślenia i nie sądzę, żeby łamigłówki kupowała na ulicy Pokątnej.
- Czyli to szlama? - śmieję się sam do siebie.
- Owszem.
- Chwila, Snape. Tak właściwie po co mi to mówisz? Co mi po tym, że jakaś szlama mnie widziała? Co to ma do rzeczy?
- Ma i to sporo. Bo widzisz to nie jest zwykła "szlama". To Granger.
- Granger? Cudownie - prycham pod nosem. - Ale nadal nie rozumiem, dlaczego to aż takie istotne.
- Chyba wspominałem ci, że jest bardzo emocjonalna?
- No coś tam wspomniałeś i co z tego?
- Po tym, co zobaczyła, zaczęła ci współczuć, a kiedy dowiedziała się, że nie ma cię w Hogwarcie, zaczęła cię szukać.
Nie mogę w to uwierzyć. Po co? Po co ta szlama miesza się w moje życie? Snape kontynuuje.
- Szuka cię na własną rękę. Kiedy po udanych... - tu przerywa i spogląda na mnie. - Chyba słyszałeś o naszej nieudanej akcji?
Przytakuję i dalej słucham w napięciu.
- Po udanych przenosinach Pottera - zaczyna znowu - przebywała wraz z nim i Ronem Weasley w Norze, a potem cała trójka wyruszyła na poszukiwania... wiesz co to są horkruksy, chłopcze?
- Taa... przecież wszyscy gadają, że Czarny Pan ma ich chyba z siedem - odpowiadam obojętnym tonem.
- Kontynuując, kiedy dowiedziała się o tym, że nie ma cię w szkole, postanowiła cię odnaleźć. Nie mówiła o tym reszcie i potajemnie każdej nocy znika na parę godzin i... szuka cię.
- Aha. Czyli mam przez to rozumieć, że dziewczyna, którą przez całe życie obrażałem i wyzywałem, teraz pomimo tych wszystkich sytuacji postanowiła mnie odnaleźć i pomóc mi się z tego wyplątać, tak?
- Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Daj mi znać jak postanowisz, co z tym zrobić.
- Co?! Co mam postanowić? Nie mów mi, że mam ją chronić! To nie moja wina, że ona szlaja się po nocach i mnie szuka!
- Wyjdź.
- Co? Nie! Teraz tak po prostu mnie wyrzucasz? - krzyczę wściekle, a wtem Snape po prostu wyrzuca mnie za próg.
- Jak coś postanowisz daj mi znać.
- Nie! Co ci do tego?!
Nie odpowiada. Jego puste spojrzenie znika za trzaskającymi drzwiami, a ja stoję sam na ciemnej ulicy.


*****
No i oto nowy rozdział :D No i mam prośbę do was - jak już czytacie to komentujcie prooszę :3

czwartek, 19 września 2013

1. "(...) że wtedy nie zabiłem."

Patrzę przed siebie. Jestem ubrany w czarny garnitur, a na szyi mam zawiązany krawat tego samego koloru. Lustro jest trochę zaparowane, ale wyraźnie widzę moje idealnie ułożone, blond włosy.
To miał być mój ostatni rok w Hogwarcie. To Czarny Pan zadecydował o tym, że o rok wcześniej skończę naukę. Musimy się go słuchać, bez wyjątków. W końcu to nie ja zabiłem Dumbledore'a... Nawet... nie wiem, co się tam stało... Już miałem go zabić, gdy nagle ten głupi starzec zaczął do mnie mówić, że wcale nie muszę tego robić, że mam wybór. Mylił się, nie miałem wyboru.
Ostatni raz parzę na mój pokój. Czarna pościel na moim łóżku nie jest jeszcze zasłana, ale po chwili do pomieszczenia wchodzi niski skrzat domowy w potarganej, wymiętej, śmierdzącej, starej szmacie. Stworzenie mruczy coś pod nosem, a po chwili cicho jęczy do mnie:
- Paniczu M-malfoy...
Patrzę na niego z pogardą, biorę teczkę i wychodzę na korytarz. Schodzę po schodach, przechodzę przez obszerny hall i wychodzę na dwór. Pogoda jest dziś zaskakująco miła i przyjemna. Moje idealnie ułożone włosy lekko powiewają na wietrze, co daje mojej fryzurze lepszy efekt od tego, który zazwyczaj uzyskuję po dwugodzinnym układaniu mojej czupryny. Niektóre liście zdążyły już zżółknieć i opaść na trawnik. Wrzesień jest to jeden z moich ulubionych miesięcy. Nawet najładniejsze liście, czy kwiaty muszą kiedyś stracić swoje kolory i opaść bezwładnie na ziemię. Tak samo jest z ludźmi, choć istnieją wyjątki - dwa znamienite rody, Malfoy'owie i Black'owie. Te dwie rodziny w przeciwieństwie do innych wiedzą, co daje lepszą przyszłość, co jest domeną prawdziwie dumnych czarodziei i wiedzą po prostu z kim trzymać.
- Draco... Draco choć już - słyszę cichy pomruk ojca stojącego przy bramie wraz z matką. Oboje od jakiegoś czasu są przygaszeni, a ojciec już prawie nie krzyczy, a poza tym już nie dba o swój ubiór, tak jak to bywało wcześniej- ciągle chodzi w poszarpanych, wypłowiałych ciuchach, do tego nie ogolony. 
Matka chwyta mnie za rękę, a potem ojca. Czuję, jak moje ciało znika, apotem ponownie się pojawia. Stoimy na kamiennym bruku. Po mojej lewej stronie widzę sklep Borgin'a i Burkes'a. Przez brudną szybę doskonale widzę tę samą szafkę zniknięć, przez którą śmierciożercy przedostali się do Hogwartu zaledwie kilka miesięcy temu. Zza mnie dochodzą śmiechy i krzyki podekscytowanych rodziców, którzy przed chwilą odprowadzili swoje dzieci na peron 9 i 3/4. Właśnie teraz ci czarodzieje robili zakupy na ulicy Pokątnej, na którą można się spokojnie dostać przechodząc przez wąską uliczkę znajdującą się za moimi plecami. 
Zaczynamy iść. Stopniowo przestaję słyszeć jakiekolwiek dźwięki z Pokątnej. Skręcamy w lewo, potem w prawo, potem w lewo i tak jeszcze kilka razy. Dochodzimy do starego budynku z oknami zasłoniętymi czarnym materiałem. Matka idzie pierwsza. Puka w stare, szare drzwi i po chwili wchodzi do środka. Podążamy za nią. W ciemnym korytarzu stoi Rudolf - mąż ciotki Bellatriks. Wita matkę pocałunkiem w rękę i prowadzi nas do salonu, w którym palą się dwie świece. Na czerwonej sofie siedzi ciotka, która uśmiecha się na nasz widok.
- Witaj Cyziu! - mówi do matki, po czym wskazuje na kanapę.
Siadamy. Ciotka patrzy się na mnie i wzdycha z żalem:
- A tak niewiele brakowało, a w naszej rodzinie byłby zabójca Dumbledore'a...
- Zabiłbym, gdyby Snape się nie wciął - mówię szybko, a Rudolf śmieje mi się krzywo w oczy. Mierzę go morderczym spojrzeniem. Matka chwyta mnie za ramię. Spuszczam wzrok. Teraz do końca życia będą mi to wypominać - że wtedy nie zabiłem.

*****

No to pierwszy rozdział mojego opowiadania. Całkiem nowa strona, ale mam nadzieję, że się podoba ;D. Pisanie z perspektywy Draco i to jeszcze w czasie teraźniejszym to dla mnie coś nowego, więc przepraszam za jakiekolwiek błędy, które bym przeoczyła C; Zapraszam do czytania, bo już niedługo drugi rozdział :3 

Obserwatorzy

Stwowarzyszenie DHL

Stwowarzyszenie DHL

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Harry Potter Magical Wand