- Snape!
Snape, musisz mi pomóc! - krzyczę waląc pięściami w stare drzwi szarej
kamienicy. Jestem na siebie wściekły. Jak mogłem pozwolić, żeby emocje brały
górę? Jak mogłem napuścić na Granger takiego brutala jak Greyback? Serce
łomocze mi w rytm wybijany przez moje pięści. Mijają kolejne sekundy. Zgrzytam
zębami ze zniecierpliwienia. Gdzie on jest? Przecież sam mówił, że mam przyjść.
Powinien czekać!
Odsuwam się
od drzwi. Poczucie bezsilności staje się nie do zniesienia. Opieram się plecami
o ścianę kamienicy i powoli osuwam na dół. Chowam głowę w dłoniach. Nie mogę
uwierzyć, że to koniec. Przeze mnie dziewczyna, która próbuje mi pomóc...
zginie.
Nagle słyszę
ciche kroki. Wydają się być spokojne, ale wcale takie nie są. Ktoś biegnie
truchtem. Czuję swąd krwi. Greyback? Wrócił? Zabił? Podnoszę głowę, pękającą mi
od natłoku myśli i chorych wizji z zaciekawieniem oraz trwogą. Widzę czarne
ślepia wpatrzone w drugi koniec uliczki. Wygląda podobnie, jednak to nie on. Nie znam go, ale to na pewno
szmalcownik - jeden z podwładnych Greybacka. Śpieszy się. Dyszy, co wskazuje na
to, że już długo tak biegnie. Chwila. Jest zmęczony. Biega w tę i we w tę.
Szuka kogoś... Szuka Granger!
Czekam, aż
wilkołak odejdzie na kilka metrów ode mnie. Wstaję. Powoli zaczynam za nim
podążać. Nie widział mnie, obok kamienicy nie ma żadnej latarni. Mój chód zmienia
się w trucht. Staram się biec po cichu. Szmalcownik przyspiesza. Nagle depczę
stertę liści na chodniku. Słychać cichy szmer. Czuję, że pot spływa mi po
czole. Szybko chowam się za rosnące po lewej stronie drzewo. Kroki cichną.
Stoi. Serce podchodzi mi do gardła. Zaraz spojrzy na drzewo... Ponownie słyszę
kroki, tym razem oddalają się. Znowu wychodzę na ulicę. Widzę jak nieznany mi
facet skręca w prawo. Przyspieszam. Nie mogę go zgubić. Wilkołak idzie jeszcze
kilka metrów, po czym wchodzi do nadpalonego budynku z oknami zabitymi dechami.
Sądząc po szyldzie, był to kiedyś sklep z odzieżą używaną. Mugole chyba
nazywają takie sklepy lumpeksami. Podchodzę bliżej zielonych drzwi, za którymi
przed chwilą zniknął szmalcownik. Słyszę ciche szepty. Szybko odskakuję od
drzwi. Otwierają się. Gdzie się schować?! Po prawej widzę wielki kubeł na
śmieci. Niechętnie wczołguję się pod niego. Czuję na włosach lepką ciecz
skapującą ze śmietnika nade mną. I pomyśleć, że to wszystko dla Granger! Widzę
jak szmalcownik, którego śledziłem wychodzi z budynku. Został tam ten drugi.
Czekam, aż wilkołak zniknie za zakrętem i z ulgą wyczołguję się spod kubła na
śmieci. Dotykam moich włosów. Są mokre i śmierdzące. Zupełnie tak samo jak moja
kurtka. Podchodzę do drzwi. Chwytam pewnie różdżkę i kładę dłoń na klamce.
Błyszczy w wieczornym świetle księżyca. Szarpię za nią. Nagle słychać zgrzyt.
Drzwi lecą wprost na mnie! Odskakuję do tyłu. Drewno z łoskotem roztrzaskuje
się o chodnik. W powietrzu unosi się chmura pyłu. Przez chwilę przysłania mi widok
budynku. W końcu opada. Jeszcze mocniej zaciskam dłoń na różdżce. Powoli
podchodzę do otworu, w którym jeszcze przed chwilą stały drzwi.
- Lumos -
mówię, po czym koniec mojej różdżki jaśnieje białym światłem. Wchodzę do
środka. Pomieszczenie jest dość obszerne. Wszędzie walają się szczątki
spalonych przedmiotów. Osmolona podłoga cicho skrzypi pod moimi stopami.
Rozglądam się w około. W każdej chwili może pojawić się postać, z którą
rozmawiał szmalcownik. Podchodzę bliżej nadpalonego biurka stojącego w kącie
pomieszczenia. Od razu zauważam ramkę wiszącą na meblem. Zdjęcie. Mugolskie
zdjęcie. Szybka jest pęknięta i osmolona. Pocieram ją palcami i moim oczom
ukazuje się uśmiechnięta twarz dziecka. W kasztanowych oczkach wesoło tańczą
małe iskierki. Mała ma chyba roczek. Dziwne, ale ta mugolka przypomina mi
kogoś. Ma w sobie coś z Pansy… Dziwne. Kiedy
tak o tym rozmyślam, słyszę zgrzyt, a potem kroki. Ktoś wchodzi od strony
zaplecza. Jak najszybciej, ale również jak najciszej potrafię, kieruję się do
wyjścia. Kiedy już jestem na zewnątrz i oddycham z ulgą, wpadam na stojącą na
przeciwko spalonego sklepu postać. Szybko odskakuję do tyłu. Moim oczom ukazują
się żółte zęby i czarne ślepia. Czuję na sobie jego cuchnący oddech.
- Greyback!
- mówię ze zmieszanymi uczuciami. Wilkołak spogląda na mnie z krzywym
uśmiechem.
- Nie
mieszaj się w nasze sprawy - mówi z gniewem w głosie.
- To również
moja sprawa! Nie zapominaj o tym.
- Już nie.
Zleciłeś to mi i moim ludziom. Teraz nie masz już nic do gadania.
- Chcę to
odwołać - mówię stanowczo. Po uliczce roznosi się donośny śmiech Fenrira.
- Mówię
poważnie - dodaję poirytowany jego zachowaniem.
- Takich
zleceń się nie odwołuje - mówi poważnym
tonem. Stoję w milczeniu wpatrzony w śmiejącą się twarz Greybacka.
- Nie
możesz...
- Takich
zleceń się nie odwołuje - powtarza szczerząc żółte zębiska. Patrzy jeszcze
przez chwilę na mnie i znika z pola widzenia. Z niedowierzaniem patrzę w
miejsce, gdzie przed chwilą stał wilkołak. Ze zrezygnowaniem osuwam się na
chodnik. Chowam głowę w dłoniach. Nie. To nie może być prawda. Nic nie można
zrobić? Nic? Siedzę tak jeszcze przez kilka minut, a w głowie
ciągle brzęczą mi słowa Greybacka - "Takich zleceń się nie odwołuje".
***
Oto i nowy rozdział :D Akurat przy tym majstrowała trochę moja beta :3 Mam nadzieję że się podoba :)