sobota, 29 listopada 2014

20. "By znów poczuć się wolnym."

Kim właściwie jesteśmy? Kim ja jestem? Tchórzem chcącym jedynie ocalić własną skórę? A może jednym z tych wielu czarodziei, którzy mogą zaprowadzić tak długo wyczekiwany porządek i właściwą hierarchię? Śmierciożercy to nie złoczyńcy. Przyświeca nam cel. Nikt i nic nie stanie nam na drodze. To prawda - zabijamy. Ale nie robimy tego dla rozrywki. Przynajmniej ja tak nie robię. Staram się wykonywać powierzone mi zadania. Każda wypełniona misja skutkuje. Tylko czym? Cierpieniem i łzami? Cóż... Nie unikniemy ofiar.
- Czego chcesz? - słyszę zachrypnięty głos, kiedy wchodzę do pokoju na piętrze. Hermiona nawet na mnie nie spojrzy. Stoi wpatrzona w okno. W jej oczach widać tęsknotę i bezsilność. Przypomina mi ptaka. Uwięzionego w klatce słowika, który tylko czeka by znowu wbić się w powietrze. By znów móc śpiewać z innymi słowikami. By znów poczuć się wolnym.
Stoję bez słowa. Nie mam pojęcia czemu do niej przyszedłem. Chyba nie mogłem już znieść pustych spojrzeń Sebastiana, które są wciąż takie same od dwóch tygodni.
- Chciałem... pogadać - odzywam się w końcu podchodząc bliżej okna. Dziewczyna odwraca się do mnie. Nie odwiedzałem jej od śmierci Blossom. Opuchlizna z policzków zeszła zupełnie. To dobrze, że już nie płacze.
- Chciałeś ustalić jak tu najbardziej humanitarnie mnie zabić? Muszę ci powiedzieć, że to będzie trudne, bo wy nie jesteście ludźmi. Jesteście zwierzętami. Nie myślicie o innych, tylko o swoim gatunku - mówi, ale w jej spojrzeniu nie czuję gniewu, czy wściekłości. Tylko pogardę.
- Nie mógłbym cię zabić.
- A to ciekawe.
- Posłuchaj - mówię stanowczo, podchodząc do niej tak blisko, że czuję bijące od niej ciepło. - Nawet gdybym chciał, nawet gdyby mi kazano ni zrobiłbym ci krzywdy. Zrozum, nie.. nie jestem.. Nie robiłem tego wszystkiego tak po prostu. Narażałem się dla ciebie, dla twojego bezpieczeństwa. Nie jestem chodzącą maszyną do zabijania. Ja też jestem człowiekiem - patrzę na nią dotkliwie. Chcę, żeby w końcu pojęła. - Zrobiłem ci wiele złego, ale czas to naprawić - mówiąc to sięgam do kieszeni i patrzę na Gryfonkę. Nie mogę nic z niej wyczytać. Doskonale maskuje swoje uczucia.
Chwytam ją za rękę. W pierwszym odruchu dziewczyna ją cofa, ale po chwili powraca do mojego uścisku. Otwieram ją i kładę na niej różdżkę. Dłoń Hermiony drga, jakby od razu wyczuła znajomy przedmiot.
- Nie wiem, co teraz zrobisz. Czy wybiegniesz stąd jak najszybciej, czy jednak... nie.. chyba obstawiałbym tę pierwszą wersję - uśmiecham się do niej lekko.
Przez chwilę Granger stoi bez ruchu wpatrując się w swoją własność. Potem podnosi wzrok. Patrzy na mnie ze łzami w oczach. Jestem pewien, że zaraz wybiegnie, że zniknie na zawsze. Wtem staje się rzecz totalnie przeze mnie niespodziewana. Dziewczyna podchodzi do mnie i po prostu mnie przytula. Chwytam ją mocniej w pasie i przyciągam do siebie jeszcze mocniej. Czuję jej głowę na mojej piersi. Wdycham woń jej ubrań, jej włosów, po prostu jej całej. Nie mogę się oprzeć i muskam ustami jej włosy.
- Potrafisz zaskoczyć - uśmiecha się rozluźniając uścisk. - Dziękuję ci - mówi i wpatruje się we mnie, chyba tak jak jeszcze nigdy na mnie nie patrzyła. Nie potrafię zdefiniować uczuć, czy emocji jakie nią teraz kierowały. Jeszcze raz podchodzi do mnie i dłonią głaszcze mnie po policzku. jej gorące dłonie rozpalają moje lodowate policzki. Czuję bijący od nich żar. Zamykam oczy, by bardziej zatopić się w tym dotyku, ale wtedy on znika.
Otwieram szybko oczy, ale widzę przed sobą tylko pusty pokój. Mijają minuty. Stoję jak wryty. Nie mogę nic zrobić, tak jakbym całkowicie stracił panowanie nad sowim ciałem.
- Draco! Draco! - słyszę głos Pearl dobiegający z korytarza. Odwracam się.
- Draco! Ona wyszła! - dziewczyna wbiega do środka, ale natychmiast milknie, kiedy tylko patrzy na mnie. - Dałeś jej różdżkę. Pozwoliłeś odejść. - w jej oczach widać współczucie, ale też i podziw.
Bez słowa odwracam się i patrzę w okno. Tam gdzie ona patrzyła. Widzę brukowaną ulicę, stare lampy uliczne. Nic nadzwyczajnego. A jednak ona potrafiła patrzeć na ten obrazem dzień w dzień i codziennie odkrywać jego piękno na nowo. Codziennie zachwycać się jednym i tym samym obrazem.
- Myślisz, że gdzie poszła? - pyta mnie Pearl także podchodząc do okna.
- Do Pottera? Do Weasley'ów? - mówię z pogardą. Nimi nigdy nie przestanę gardzić.
- Nie żal ci? Ona może już nigdy nie wrócić.
- Byłem dla niej więzieniem. Kto o zdrowych zmysłach, znów wróciłby do niewoli? - mówię ze smutkiem. - Ona już nie wróci.

*****
Łohohoho. Powracam! Mam nadzieję że w wielkim stylu :D Ale to już nie mi oceniać.
Czemu tak długo nie pisałam? Egzaminy gimnazjalne. Trąbią nam o tym już od 1 września, zasypują testami, sprawdzianami, pracami i kartkówkami. Mam nadzieję, że rozumiecie ;c
Pozdrawiam i czekam na komentarze :*

piątek, 8 sierpnia 2014

19. "To koniec jego problemów".

Snape pozwolił zatrzymać Hermionę u niego. Przyznam, że jest mi to bardzo na rękę.
Podchodzę do zakurzonego kominka i jednym ruchem różdżki rozpalam ogień. Siadam na kanapie i wyciągam z kieszeni podłużny kawałek drewna. Różdżka. Nie jest moja. Na całym ciele czuję bijącą od niej wrogość. Musieliśmy ją jej zabrać. Mogłaby zrobić coś głupiego. Nienawidzi nas. Nienawidzi mnie. Co za paradoks.
- O czym myślisz? - Pearl siada obok mnie i patrzy na mnie z prawdziwą troską. Niemożliwe. Wzdycham i podaję jej różdżkę Hermiony.
- Nie mogę jej nosić przy sobie.
- Czemu?
- Ja... Nie mogę znieść jej bliskości - patrzę tępo w ogień próbując ukryć wszystkie targające mną emocje. Pearl chwyta moją dłoń delikatnie ją otwierając. Czuję ciepłe drewno w moich palcach.
- Z nas wszystkich to właśnie ty powinieneś ją mieć - uśmiecha się do mnie lekko i odwraca wzrok. Chyba nie przywykła do tak wielkiej jak na nią życzliwości wobec mnie.
- Dziękuję - mówię zupełnie szczerze. Dziewczyna klepie mnie po dłoni i wstaje z kanapy.
- Pójdę zmienić Sebastiana - mówi, a w jej głosie wyczuwam zmartwienie.
- Blossom? - pytam, a ona tylko przytakuje i wychodzi. Nie mówi mi tego, ale widzę jak się o niego martwi. Ta dziewczyna zupełnie go pochłonęła. Przez całe dnie potrafi się nią opiekować albo patrzeć na jej niespokojny, senny oddech.
Jeszcze raz patrzę na różdżkę Hermiony. Nie wiem, czy Pearl ma rację, ale na razie musi zostać u mnie. Chowam przedmiot do kieszeni spodni i wstaję z kanapy. Jest już późny wieczór. Za oknem już się ściemnia. Wychodzę na korytarz i wchodzę na piętro. Przed drzwiami widzę Pearl. Jest... smutna. Widzę, jak łza spływa jej po policzku.
Podbiegam do niej i chwytam ją za ramiona.
- Pearl! Pearl, co się stało?
Dziewczyna szybko ociera łzę i spogląda mi w oczy ze spokojem. Na jej twarzy widzę smutek pomieszany z ulgą. 
- To koniec jego problemów - mówi i lekko się uśmiecha.
Nie rozumiem o co chodzi. Pearl uchodzi mi z drogi i kiwa głową na drzwi do pokoju. Otwieram je i powoli wchodzę do pokoju.
Blossom leżąca bez ruchu na podłodze. Jej policzki jakby ulotniło się z nich całe ciepło. Martwy wyraz jej oczu. Sebastian klęczący obok niej i trzymający ją za rękę. Siedząca na parapecie Hermiona tępo wpatrzona w obraz za szybą z twarzą opuchniętą od łez.
- Musiałem to zrobić - słyszę cichy szept Sebastiana. - Cierpiała. Zatracałem się w niej... Powinienem bardziej skupiać się na zadaniach i na swojej przynależności. Ona tylko mnie spowalniała - mówi, wstaje, patrzy na mnie z delikatnym uśmiechem i wychodzi z pokoju. 
Podchodzę bliżej ciała. Nasza kolejna ofiara. Wyciągam różdżkę i celuję w trupa. Po kilku sekundach ciało znika. Chowam różdżkę do kieszeni.
- Ja będę następna? - słyszę głos pełen wyrzutu. Podnoszę wzrok i widzę złość na twarzy Gryfonki. Złość i pogardę. 
- Ja... Ja cię nie zabiję - mówię szeptem i wychodzę.

*****
Znowu krótkie. Musicie mi to wybaczyć. Wróciłam ;D Następny rozdział może już niedługo, bo mam dużo czasu w te wakacje. Zapraszam do komentowania ;D

poniedziałek, 5 maja 2014

18."Masz. Zabij ją"


W jednej chwili rzucam się na podłogę. Upadam na kolana. To bardzo dobry przykład mojego tchórzostwa. Wstydzę się siebie. Jestem żałosny. Czuję jak wilgoć z klepiska pode mną powoli przenika moje spodnie. Przechodzi mnie dreszcz.
- Wstań, Draco. Wy też - słyszę lodowaty głos Czarnego Pana. Rozglądam się i zauważam, że Sebastian i Efrain nie wykazali się większą odwagą niż ja. To trochę podnosi mnie na duchu, ale nadal czuję się jak śmieć. Wstaję i nawet nie próbuję się otrzepać. Teraz jest mi wszystko jedno jak wyglądam. Zapada długotrwała cisza, którą zakłóca tylko odgłos kropel deszczu spadających na nasze schronienie. Nikt nie śmie się odezwać. Nie wiem czy Czarny Pan oczekuje od nas jakiejś reakcji. Może tak, ale znów okazuję się tchórzem i po prostu stoję ze wzrokiem spuszczonym w dół. Nagle czuję jak koścista dłoń wbija się w moje ramię. Czuję, że zaraz zemdleję. Podnoszę wzrok. Lord Voldemort stoi przede mną i uśmiecha się złowieszczo.
- Draco... Co się z tobą dzieje?
- Ja... Nie wiem, Panie... Ja...
- To odpowiedzialność, Panie - słyszę głos Sebastiana. Czarny Pan spogląda na niego ze zdziwieniem. Na chwilę uwolniłem się od tych głębokich, siejących przerażenie oczu.
- Mów dalej, Sebastianie. - Na twarzy Voldemorta widać zaciekawienie.
- Draco czuje się za nią odpowiedzialny, za jej życie i bezpieczeństwo - mówi Nieve ze spokojem. W wyrazie jego twarzy nie można dostrzec niczego, co chociaż przypominałoby lęk czy niepewność. Tego mu zawsze zazdrościłem. Nawet w obecności Czarnego Pana umiał zachować spokój i opanowanie.
- Kazałem ci ją zabić - szczebiocze w moją stronę Lord Voldemort, a ja czuję skręcanie w żołądku.
- Ale Efrain ją porwał - szepczę zaciskając pięści. Próbuję wyrzucić z głowy obraz Hermiony w jego objęciach.
- Na mój rozkaz - rzuca Voldemort jakby to był nieistotny szczegół. Sam kazał mi ją zabić! Porwał ją i kazał mi zabić! Wiedział, że będę jej szukał, ale nie będę potrafił zabić... Ale co on z tego ma? Chyba tylko czystą satysfakcje z mojego cierpienia.
Nagle Czarny Pan odwraca się i wyciąga różdżkę. Słyszę cichy jęk.
- Hermiona? - mówię bezgłośnie i serce mi zamiera. Jest tutaj. Nic jej nie jest? Nie widzę jej. Siedzi tam? W tym kącie? Powstrzymuję się, żeby do niej nie podbiec. Chcę ją stąd zabrać. Żeby już nikt jej nie skrzywdził. Ani Efrain, ani Czarny Pan.
Voldemort podnosi różdżkę i zaklęciem rzuca dziewczyną, która upada pod moje nogi. Kucam i wyciągam do niej ręce, ale ona odpycha mnie i upadam na plecy. Patrzę na nią i w dostrzegam w jej brązowych oczach odrazę. Jeszcze raz próbuję się do niej zbliżyć, ale wtedy dostaję pięścią w twarz. Czuję ciepłą ciecz sączącą się z nosa. Efrain parska śmiechem. W środku czuję... Nie, ja już nic nie czuję. Nie chcę już nic czuć, a na pewno nie do niej. Ona mnie nienawidzi, bo przeze mnie tu trafiła. Ale próbowałem ją ratować. Poświęciłem się dla niej. Chciałem, żeby była bezpieczna. Ale jednak coś do niej czuję. Nie chcę tego czuć!
Wstaję i robię krok do tyłu. Najlepiej będzie o niej zapomnieć. Niech on ją zabije.
- Ty ją zabij - syczy Voldemort. Wyciągam różdżkę i celuję w Granger. Ponownie patrzę w jej oczy. Strach, wrogość i coś, czego nie potrafię odszyfrować. Ręka mi drży. Na czole czuję małe kropelki potu. Cofam rękę. Nie zrobię tego. Nie ważne co ona o mnie myśli, nie mogę pozbyć się tego, co we mnie tkwi. Tego co czuję.
- Jesteś taki przewidywalny, Draco - słyszę syczący głos Czarnego Pana. - Zabierz ją. Jeszcze się dowiesz, co masz z nią zrobić.

*****

Tak, wróciłam :D Po baaardzo długim czasie znów zaczęłam pisać. Dlaczego przestałam? Szczerze to sama nie wiem... Może to przez brak weny, a może przez to, że w moim życiu ostatnio  sporo się działo xD No, ale nie ważne ;p Rozdział trochę krótki, no ale następny postaram się napisać dłuższy ;**

środa, 15 stycznia 2014

17. "Witaj Draco."




Miota mną jak szmacianą lalką. Biegam po pokoju bez celu i przeklinam głośno Efraina Porcupine'a, który przed chwilą porwał Hermionę... Uratowaliśmy ją, zabraliśmy w bezpieczne miejsce... Niech to szlag!
- Musimy coś zrobić! On jest nieobliczalny! Sebastian, zostaw mnie! - krzyczę, kiedy mój przyjaciel łapie mnie za ramiona i potrząsa mną kilka razy.
- Opanuj się, człowieku! - wrzeszczy i po chwili mnie puszcza. - Najpierw musimy pomyśleć. Poza tym muszę iść do Blossom i...
- Daj spokój z tą wariatką! - przerywam mu płonąc ze złości. - To nic nie warta psychopatka! Nie widzisz tego?! A może ty po prostu się zakochałeś?! Tak! Sebastian kocha Blossom!! - wrzeszczę na cały głos, jakby w ten sposób mógłbym coś zdziałać. Śmieję się mu w twarz, a on tylko patrzy na mnie z mieszaniną wściekłości i niedowierzania.
- Ja nie...
- Właśnie, że tak! Kiedyś taką nic nie wartą wariatkę zabiłbyś na miejscu! Jeszcze tego nie widzisz? Ta dziewczyna cię zmieniła, Sebastian. Byłeś zupełnie inny, kiedyś byłeś prawdziwym śmierciożercą... - widzę, że trafiłem w jego słaby punkt. Chłopak patrzy na mnie zszokowany i kilka oddycha widzę tylko jego dłoń zmierzającą do mojej twarzy. Czuję przenikliwy ból w lewym policzku Chłopak prostuje się i pewnym krokiem wychodzi z salonu. Po chwili słyszę odgłos jego stóp na drewnianych schodach. Zdezorientowany patrzę na Snape'a. On tylko wzrusza ramionami. Robię jeszcze bardziej zdziwioną minę. Milczę przez krótką chwilę, po czym wraca Sebastian. Wygląda na nadzwyczaj spokojnego, po tym jak wyparował z pokoju.
- Sebastian... Dobrze się...
- Tak. Nie wracajmy już do tego – przerywa mi w pół słowa.  Jest poważny, ale niepewność niszczy go od środka. Patrzę na niego podejrzliwie.
- Gdzie Blossom? - pytam nie odrywając od niego wzroku.
- W bezpiecznym miejscu - mówi jakby od niechcenia, ale wyczuwam napięcie w jego głosie.
- To dobrze, bardzo dobrze, ale ruszajmy już - ponaglam go. - Hermionę porwał Efrain, twój kuzyn. Pomyśl, co ten szczur może jej zrobić! - krzyczę podchodząc do niego coraz bliżej.
Czas ucieka. Boże... A może on już zaczął...
- Sebastian, gdzie mógłby pójść Porcupine? Jesteś jego kuzynem i to w twojej wiedzy pokładam wszelkie nadzieje - mówi Snape jedwabistym głosem, spoglądając na mojego przyjaciela z powagą.
- Może jest w drewnianym domku w lesie niedaleko posiadłości wujka... - powiedział sugeruje chłopak po chwili namysłu.
- Świetnie. Teleportuj mnie tam! - wołam do niego, a na plecach czuję ciarki. Oczy palą mi się żywym ogniem. Ręce zaczynają mi się pocić, ale to wszystko jest niezwykle motywujące.
- Teraz? - pyta Nieve z wahaniem patrząc na Snape'a.
- Im szybciej tym lepiej - mówi głosem niewyrażającym żadnych emocji. Wreszcie ktoś tu myśli podobnie jak ja. Odwracam głowę do przyjaciela. Jego twarz nie pokazuje nic. Maska. Chwytam go za rękę. To samo robi Snape. Patrzę na chłopaka z nadzieją, a on tylko uśmiecha się do mnie półgębkiem. Wiedziałem. Jest ze mną.
Czuję, jak podłoga znika spod moich nóg. Wstrzymuję oddech. Czuję pod sobą twardy grunt. Otwieram z nadzieją oczy. Widzę przed sobą rzędy potężnych pni drzew. Czuję, że coś spływa mi po ramieniu. Patrzę w górę. Niebo pokryło się szarością i teraz leje jak z cebra. Mech pod moimi stopami nasiąknął jak gąbka. Rozglądam się na boki. Snape przechadza się między drzewami niczym nietoperz, a Sebastian odszedłszy trochę w prawo, jakby czegoś wypatruje. Podchodzę do niego.
- I co? Gdzie to jest? - pytam wypatrując drewnianego domku. Z oburzeniem stwierdzam, że gdzie się nie obejrzę, wszystko wygląda tak samo. Właśnie dlatego lasy powinni sadzić czarodzieje, nie mugole.
- Tam - szepcze chłopak, jakby wyjawiał mi swoją największą tajemnicę. Wyciąga rękę i pokazuje mi coś w oddali. Teraz widzę. Małe okno ze zbitą szybą. Zaczynam iść przed siebie. Kroczę jakby przez mgłę, widząc tylko małe okno. Mój cel. Zaczynam widzieć coraz więcej. Zgniłe drewno robiące za ściany, opadły dach, coraz więcej pobitych okien... Mam wrażenie, że idę tam całą wieczność. Wreszcie staję przed brązowymi drzwiami z dołem nadgryzionym przez korniki. Kładę dłoń na wilgotnym drewnie i pochylam głowę. Z czoła kapią mi kropelki deszczu, cały przemokłem. Czekam, aż Sebastian i Snape do mnie dołączą. Kiedy widzę ich u mojego boku nabieram siły. Wyciągam różdżkę i ściskam ją pewnie w dłoni. Delikatnie popycham drzwi. Z głośnym skrzypnięciem otwierają się na oścież. Powoli wchodzę do środka. Nie czuję pod stopami pewnego gruntu. Patrzę pod nogi. Teraz widzę, że podłogę stanowi klepisko, które ugina się pod każdym moim krokiem. W środku panuje miły dla oczu półmrok. Rozglądam się po pomieszczeniu. Nagle słyszę kroki. Z mroku wyłania się znana mi postać. Efrain. Wściekłość we mnie narasta z każdą sekundą. Jego czarne oczy lśnią w mroku jak dwa diamenty. Usta ma wykrzywione w złośliwy uśmieszek. Celuję w niego różdżką. Nagle chłopak wybucha szyderczym śmiechem. To na prawdę jakiś idiota.
- Witaj Draco - mówi jakby nie zauważył moich towarzyszy. - Ty na prawdę po nią przyszedłeś - prycha. - Po szlamę.
Czuję, że już dłużej nie wytrzymam.
- Oddaj ją. Teraz. Słyszysz, Porcupine? - syczę nie odrywając od niego oczu. Chcę jak najdłużej utrzymać z nim kontakt wzrokowy.
- Mógłbym to zrobić... - mówi Efrain przeciągając sylaby. - Mógłbym, ale ona nie należy do mnie.
- No pewnie, że nie! Ona jest nasza! - prycha Sebastian ze zniecierpliwieniem. Jego kuzyn jakby dopiero teraz go zauważa. Przenosi wzrok na spiętą twarz Nieve'a.
- Pamiętasz to miejsce, prawda Sebastian? Kiedyś bawiliśmy się tutaj, jako dzieci. Kiedyś było inaczej...
- Kiedyś to ty byłeś inny - odpowiada szybko mój przyjaciel i przenosi wzrok na mnie. - Kończmy to.
- Crucio - szepczę i pozwalam, aby cała moja złość i determinacja opanowała mój umysł. Widzę jak z końca mojej różdżki tryska szkarłatny płomień i razi Efraina w klatkę piersiową. Chłopak od razu pada na podłogę i zaczyna wić się jakby w każdej części ciała dostał skurczu. Przestaję. Na mojej twarzy maluje się zadowolenie. Porcupine podnosi się ciężko i dyszy:
- Ja wam jej nie dam. Raczej powinniście poprosić jego - uśmiecha się złowieszczo i odchodzi na bok stękając cicho z bólu. Patrzę na niego w osłupieniu. Robię krok do przodu i wytężam wzrok. Z ciemności wyłania się najpierw jedna, blada stopa, a potem druga. Długa czarna szata ciągnie się po podłodze. Czuję, że serce podchodzi mi do gardła. Nie... To nie może być prawda... Zaczynam się cofać, ale natrafiam na sztywną dłoń Snape'a, która nie pozwala mi iść dalej. Stoję i w osłupieniu patrzę na postać, którą mogę zobaczyć już w całej okazałości. Chyba zaraz zemdleję.
- Bardzo dobrze Draco, bardzo dobrze - słyszę złowieszczy syk, który wbija się we mnie tysiącem małych igiełek. To już koniec?
No nareszcie skończyłam! xD
Pisałam ten rozdział chyba najdłużej ze wszystkich :D 
W ogóle muszę was przeprosić, że tak długo nie pisałam, ale miałam dużo nauki xD Jutro rejon z histerii -.- No życzcie mi szczęścia :D I czekam na wasze komentarze :**


Obserwatorzy

Stwowarzyszenie DHL

Stwowarzyszenie DHL

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Harry Potter Magical Wand