Zniknęła.
Może już nie wrócić. Dlaczego pozwoliłem, żeby Greyback ją zabrał? Chyba
faktycznie nic nie umiem zrobić porządnie.
- Sebastianie,
ty pójdziesz na mugolski plac zabaw, ten obok głównej ulicy - mówi spokojnie
Snape. Chyba tylko on tutaj umie zachować resztki opanowania. W mojej głowie aż
huczy. Jestem na siebie wściekły.
- Pearl
niech tu zostanie - Severus patrzy na wciąż spetryfikowaną dziewczynę.
Spoglądam na jej brata. Widać, że nie jest mu obojętny los siostry, i że nie
jest zadowolony z tego pomysłu.
- A co z
Blossom? - pyta Nieve kiwając głową w stronę zwiniętej pod ścianą czarodziejki.
Cały czas tam siedzi i raczej nie ma zamiaru ruszać się z tego miejsca. To ona
poczuła, że Greyback się zbliża. Zastanawia mnie tylko jak. Czyżby kiedyś była
w podobnej sytuacji, jak Hermiona?
Snape patrzy
na Sebastiana, a potem odwraca się twarzą do nieprzytomnej Pearl.
- Finite -
mówi półgłosem, a dziewczyna powoli otwiera oczy. Niepewnie wstaje z
łóżka i rozgląda się po całym pokoju. Już otwiera usta, żeby zacząć domagać się
wyjaśnień, ale Snape jest szybszy.
- Ja pójdę
do pobliskiego parku, a ty Draco do tego spalonego budynku niedaleko stąd.
Chyba już tam kiedyś byłeś. - Kiwam głową, na znak, że się zgadzam i podchodzę
do Sebastiana. Ten klepie mnie po plecach i mówi:
- No to
zaczynamy - chłopak znika mi z pola widzenia. Patrzę na Snape'a, ale ten tylko
patrzy obojętnie w okno za mną. Po chwili znika. Pozostaję w pokoju z Pearl i
Blossom. Patrzę żałośnie na Nieve, a ta tylko uśmiecha się do mnie półgębkiem
jakby wyczytała z mojej miny, co się stało.
Cofam się
pod ścianę. Zamykam oczy, biorę kilka wdechów i czuję, że moje ciało znika, ale
jednocześnie pojawia się zupełnie gdzie indziej. Czuję pod stopami pewny,
kamienisty grunt. Otwieram oczy. Znajduję się teraz w małej uliczce, a przede
mną widzę ciemny, osmolony budynek. Drzwi nadal nie ma. Chwytam pewnie różdżkę
i powoli podchodzę do otworu w ścianie. Robię krok do przodu i słyszę cichy
zgrzyt starej, drewnianej podłogi. W środku panuje zupełna cisza i ciemność.
Nie mogę szukać Granger w takich warunkach. Unoszę różdżkę.
- Lumos -
mówię i jej koniec jaśnieje białym, prawie oślepiającym światłem. Patrzę przed
siebie. Na końcu pomieszczenia, przy napalonym krześle stoi Greyback... Trzyma
ją i próbuje... NIE!!!
-
Expeliarmus! - wrzeszczę na cały głos i z ręki wilkołaka wyskakuje zakrwawiony nóż
lądując pod moimi nogami. Oswobodzona Gryfonka podbiega do mnie i próbuje ukryć
się za moimi plecami. Czuję jak jej zakrwawione palce wbijają się w moje
ramiona. Wyciągam do niej lewe ramię i próbuję osłonić ją przed tym widokiem.
Przed widokiem tego obleśnego zboczeńca, który teraz oblizując swoje żółte zęby
śmieje się na cały głos.
- A jednak!
Wiedziałem, że nie długo będę mógł nacieszyć się moją zdobyczą – syczy, dysząc
ciężko. W jasnym świetle dokładnie widzę jego czarne ślepia, które wodzą po
mnie i próbują dobrać się do niej. Nie pozwolę. Jeszcze raz zagarniam
dziewczynę za siebie. Nie pozwolę, żeby ją skrzywdził. Nigdy więcej.
- Crucio -
mówię głosem pełnym nienawiści. Wilkołak pada na podłogę i zaczyna głośno
wrzeszczeć. Jego kończyny wyginają się w różnych kierunkach. Zaklęcie jest
silne. Pamiętam, co mi kiedyś powiedziała ciotka Bellatriks - żeby dobrze użyć
zaklęcia niewybaczalnego trzeba chcieć, bardzo mocno chcieć. Chcę jeszcze
trochę nacieszyć się tym widokiem. Greyback wijący się z bólu przede mną. Przed
tym "nieudacznikiem" Draconem Malfoy'em. Teraz wiem, że to nie
prawda.
Cofam
różdżkę i Greyback pada na brzuch. Leży jeszcze przez kilka sekund, po czym
podnosi się ciężko sapiąc.
- To
wszystko. Możesz już oddać mi dziewczynę. To koniec. To wszystko, na co cię
stać Malfoy. Nie POTRAFISZ mnie zabić - jęczy podchodząc krok bliżej. Celuję w
niego różdżką. Czuję, że Granger zaczyna się cofać, ciągle trzymając mnie za
ramię. Stoję nadal w miejscu. Próbuję wykrztusić z siebie te dwa proste słowa.
Język plącze mi się w ustach. Nadal nie mogę. Wilkołak śmieje mi się w twarz.
Zaczyna iść w moim kierunku. Już jest dwa metry przede mną. Cofam się o krok.
Greyback nadal idzie. Już jest blisko. Chce jej. Nie pozwolę. Szybkim ruchem
wyrywam się z uścisku Hermiony i celuję w wilkołaka.
- Avada
Kedavra - z moje piersi wydobywa się mocny, silny głos. Fala zimna przechodzi
przeze mnie, aż w końcu z różdżki wydobywa się zielony promień, który razi
Greybacka w klatkę piersiową. Ciężkie cielsko opada bezwładnie na podłogę. Nie
żyje. To koniec.
Odwracam się
twarzą do przerażonej dziewczyny. Dopiero teraz mogę się jej dokładnie
przyjrzeć. Jej ręce są całe we krwi, a na brzuchu ma chyba głęboką ranę, która
zakrwawiła jej żółtą koszulkę. Jej twarz umazana jest mieszaniną krwi i łez.
Włosy ma potargane. Jej oczy wpatrzone są we mnie jak w małe dziecko, które
wyszło całe z walącego się wieżowca. Widzę, że jej rana nie jest błahostką,
więc szybko celuję w nią różdżką i mamroczę zaklęcie uzdrawiające. Dziewczyna
dotyka miejsca, z którego jeszcze przed chwilą wydostawała się masa krwi. Patrzy
na mnie ze łzami w oczach i podchodzi bliżej. Czuję na sobie jej płytki i
nierówny oddech. W jej oczach widzę strach i cierpienie. Cierpi przeze mnie.
Delikatnie łapię ją w pasie i przyciągam do siebie. Gryfonka przykłada głowę do
mojej piersi i zaczyna rzewnie płakać. Dziwi mnie to, że się nie opiera. Nie
wiem jak się zachować, więc tylko zaczynam głaskać jej brązowe włosy. Chcę,
żeby ta chwila trwała wiecznie. Jest bezpieczna. Dlaczego tak nie może być już
zawsze?
*****
No więc oto kolejny rozdział. Coś ostatnio mało komentujecie, ale mam nadzieję, że to się poprawi :).