czwartek, 29 grudnia 2016

23."Przestań!"

Diadem wydaje się taki kruchy, taki który mógłbym rozwalić przy pierwszej lepszej okazji. A jednak gdy przypatruję się temu, ciemnemu klejnotowi ogarnia mnie przeświadczenie, że nie jest tak niepozornym przedmiotem jak myślę. Nie może być. Z diademu bije moc, siła i potęga. Przedmiot splamiony niewinną krwią, część duszy najpotężniejszego czarnoksiężnika w dziejach.. spoczywa teraz w moich dłoniach. W moich. W dłoniach Malfoy'a.
Oblewa mnie duma i żądza. Tyle zależy ode mnie. Mogę zrobić z nim co chcę. Jest mój.
Przyglądam się niebieskiemu klejnotowi. Jest taki piękny, tajemniczy. Nagle z jego środka wydobywa się zielona struga światła, która razi mnie w oczy. Słyszę w głowie ten przerażający głos, głos pełen jadu i potęgi. "Doskonale, Draco" - te słowa mnie ogłuszają. Rzucam diadem o posadzkę, a sam padam na kolana. Mam czarno przed oczami, w ustach czuję metaliczny smak krwi.
- Draco! - czuję ciepłe dłonie na mojej twarzy. Hermiona upada obok mnie i próbuje mnie ocucić. Potrząsa mną nerwowo. Czuję jej paznokcie wżynające się moją skórę. Głos w mojej głowie staje się coraz głośniejszy. Wrzeszczę na cały głos i zatykam uczy rękami. Proszę, niech on przestanie. Proszę.
- Przestań! - krzyczę przeraźliwie. Czuję, że on mnie słyszy. Wiem to. Po chwili głos cichnie.
Powoli otwieram oczy. Biorę głęboki wdech. Podnoszę się na nogi. Hermiona z przerażeniem wpatruje się w moją twarz.
- To nic - mówię krótko. Po tych słowach po jej policzku spływa łza. Wzdycham. Ocieram ją, czule głaszcząc jej ciepłą skórę. Przyciągam ją do siebie i obejmuję. Czuję, jak szybko bije jej serce. Wali tam, jakby miało zaraz wyskoczyć jej z piersi i przeskoczyć do mojej. Głaszczę dziewczynę po włosach, i delikatnie całuję w czoło. Podnosi wzrok. Jakie ma śliczne oczy.. Ten widok dziwnie skutecznie koi moje nerwy. 
- Nie boję się - mówię cicho. 
Hermiona patrzy na mnie pytająco. Chwytam dłońmi jej twarz i uśmiecham się.
- Nie boję się, bo jedyne, o co mógłbym się obawiać trzymam w ramionach.
- Ale wazelina - śmieje się dziewczyna, ale po tym czule całuje mnie w usta. Odpowiadam tym samym. Może to było miękkie i przesłodzone, ale w głębi serca czuję, że szczere. Odrywamy się od siebie, a Hermiona kiwnięciem pokazuje na leżący nieopodal diadem.
- Co z tym robimy? - pyta z niepewnością. Wie, że to ryzykowne, ale konieczne pytanie. 
Cofam się i opieram o ścianę. Zakładam ręce i uważnie przypatruję się diademowi. Po chwili spoglądam na dziewczynę, która patrzy na mnie wyczekująco. Wiem, co sobie myśli. Liczy na to, że przyznam jej rację i oddamy to Potterowi. Nic z tego. Jeśli to zrobimy oboje zginiemy. Poza tym, nie pomogę Potterowi, nie ma takiej opcji. Widzę na jej twarzy rozgoryczenie. Dokładnie wie, co chcę jej powiedzieć.
- Przecież wiesz, co on chce zrobić! Przed chwilą leżałeś na podłodze i wrzeszczałeś z bólu - krzyczy na mnie, biorąc diadem do ręki. - Dzięki temu, możemy go osłabić, Draco - potrząsa mi przedmiotem przed twarzą.
- Nie zmienię zdania - mówię twardo. - Nie jestem zdrajcą.
- Chcesz dalej w tym trwać? Nie chcesz niczego zmieniać? - piszczy z żalem, a ja czuję, że zaraz pęknę. Ten widok, jej zrozpaczonej działa na mnie jak piorun. Sprawia że przestaję myśleć, odbiera mi resztki pewności, która we mnie pozostała. Jednak mimo to, nadal stoję nic się nie odzywając.
- Draco.. Proszę, powiedz coś.
Wzdycham ciężko i łapię się za tył głowy. Jak jej to wytłumaczyć? Próbuję jakoś sklecić w słowa moją rację, tak aby ją przekonała. Wreszcie otwieram usta.
- Nie wiem jak mam cię przekonać - mówię przysuwając się lekko w jej stronę. - Przepraszam cię, ale nie przejdę na waszą stronę - gdy wypowiadam te słowa na twarzy dziewczyny widzę wielki smutek i zawód. - Ja nie mogę, ale ty owszem.
- Nie, nie. Ja nie.. nie zrobię tego - dziewczyna cofa się nerwowo potrząsając głową. Idę krok w krok za nią. Wyciągam do niej ręce, ale ona chowa swoje za plecy.
- Jesteś inteligentna. Wiesz, że mam rację. Nie dacie rady - mówię, chcąc przemówić jej do rozumu. Jak ona może być tak ślepa i uparta?
- Nie zostawię przyjaciół - mówi pewnym głosem, kurczowo ściskając diadem w dłoni.
- Więc zostawisz mnie? - pytam cicho. Widzę jak policzki jej różowieją. Spuszcza głowę i przez chwilę nic nie mówi.
- Rozumiem - mówię odwracając się do niej plecami. Idę w stronę wyjścia z łazienki. W głowie mi huczy. Chcę zawrócić, chcę ją przytulić, chcę żeby była moja, moja przy mnie, cały czas przy mnie. Czuję jak ściska mnie w żołądku. Ręce mi drżą. Ale nie odwracam się. Sama wybrała. Nie będę jej do niczego zmuszał.
Kiedy docieram do drzwi zatrzymuję się. Chwytam mimowolnie za klamkę, ale nie naciskam jej. Stoję jakbym na coś czekał, na coś co nie nadchodzi. Czuję, że coś we mnie pęka. Z rozgoryczeniem otwieram drzwi i wychodzę trzaskając nimi. Podbiegam do ściany i z całej siły w nią kopię. Zaczynam walić o nią pięściami, aż w końcu opadam bezwładnie na posadzkę. Patrzę ze zrezygnowaniem w ciemny sufit. W oddali słyszę krzyki, wybuchy, odgłosy walk. Wyciągam różdżkę i zaczynam nią obracać w dłoniach. Czuję się jak wrak. Jak kompletne zero. Jak nic nie warty Gryfon. Jak mogłem tak nisko upaść?

*********

No ta przerwa była długa, nie powiem.
Ale wróciłam. Nie wiem ilu was tu zostało, ale mam nadzieję, że ucieszycie się z nowego rozdziału :)
Pozdrawiam
K. Bellum

środa, 8 kwietnia 2015

22. "Nie chcę żyć jako zdrajca."

Goyle i Zabini. Większych debili nie mogli mi przydzielić. Przez dwie pierwsze godziny nie było jeszcze aż tak bardzo źle, ale po dwóch dniach mam ochotę przyprawić im takie męczarnie, o których nie śniło się nawet Czarnemu Panu. Sebastian i Pearl trafili o wiele lepiej. Snape przydzielił ich do pomocy Carrowom. Oni mogą do woli gnębić wszystkich uczniów, a ja muszę siedzieć w Pokoju Życzeń z dwoma przygłupami. Słodki Hogwart.
Wstaję i dotykam mojego brzucha. Od pięciu godzin nic nie jadłem. Myślę o słodkiej, czekoladowej babeczce z chrupiącą kruszonką i nagle na stoliku przede mną pojawia się taca z tuzinem moich wymarzonych słodkości. Pokój życzeń ma jednak jakieś zalety. Uśmiecham się do siebie i sięgam po jedzenie.
Konsumując babeczkę przechadzam się między stosami różności. Są tutaj biurka, stare dywany, regały z książkami, fotele, stare kufry, jednym słowem jest tu wszystko.
Nagle podbiega do mnie Zabini z Goyle'em.
- Ktoś wszedł do środka - szepcze Blaise. Czuję adrenalinę napływającą do moich żył, drętwieję. Rzucam resztę muffinki w kąt, wyciągam różdżkę i gestem ręki pokazuję moim towarzyszom aby byli cicho.
Skradamy się w stronę wejścia do pokoju, które już zdążyło zniknąć. Słyszę głosy. Stłumione i niewyraźne. Nie mogę zrozumieć ani słowa. Podchodzę bliżej. W szczelinie stosu pudełek widzę wszystkich trzech przybyszy. Potter, Weasley i... Granger. Serce zaczyna mi szybciej bić, a ślina podchodzi mi do gardła.W głowie mi szumi. Nie mogę oderwać od niej wzroku. Wygląda na silną i pewną siebie, ale w oczach widzę pewne zawahanie. Może wcale nie chce być tu teraz, z nimi? Może najchętniej wróciłaby do małego pokoju na pierwszym piętrze domu Snape'a? Do mnie?
Odsuwam od siebie te niepoważne myśli i skupiam wzrok na dwóch Gryfonach. jak ja ich nienawidzę... Zauważyli coś. Próbują tego dosięgnąć. Jakiś diadem. Widzę błysk w oku Pottera.
Ciągnę za sobą Goyle'a i Zabini'ego i wychodzimy zza osłony i stajemy z nimi twarzą w twarz. Wyciągam różdżkę i celuję w Pottera.
- Witaj, Potter - syczę dumnie. Nie mogę okazać jakiejkolwiek słabości. Chłopak wygląda na zaskoczonego, ale szybko kieruje różdżkę w moją stronę. Spoglądam na Hermionę. Widzę w jej oczach napięcie. A co ona widzi w moich? Dumę, strach, cierpienie, tęsknotę?
- Czego tu szukasz, Malfoy? - warczy Weasley. Śmiać mi się chce. Wygląda jak mała, głupia, ruda wiewiórka.
- Mógłbym zadać wam to samo pytanie - mówię i patrzę na niego z pogardą. Przenoszę wzrok na Hermionę. Weasley to zauważa i zagarnia ją do siebie ramieniem. Wspiera we mnie gniew. Nagle dziewczyna odsuwa się do niego, patrzy na niego przepraszająco i spuszcza wzrok. Rozluźniam się. Tak od razu lepiej.
- Chociaż nie ważne czego szukacie i tak tego nie dostaniecie - mówię, a w tym samym momencie Zabini strzela bombardą w stos z diademem, który szybuje w górę, na jeszcze wyższy stos. Zaczynamy walczyć. Staram się jak mogę, żeby wytrącić różdżkę Potterowi. Nagle Goyle wyczarowuje wielkiego ognistego ptaka. Kiwam z podziwem i z dumą patrzę na przerażoną minę Weasley'a.
- Dobrze, starczy Goyle - mówię do chłopaka, ale ogień nie ustaje. - Starczy. Goyle przestań! - wrzeszczę na niego z całej siły, ale on ze strachem ciska różdżkę na podłogę. Ogarnia mnie panika. Zrywam się do biegu chwytając po drodze Hermionę za ramię. Biegniemy bez słowa. Pot spływa mi po twarzy. Pożoga ogarnęła już większą część Pokoju Życzeń. Nagle obok nas przelatują dwie miotły. Potter zrzuca nam jedną. Z ulgą chwytam piękny, drewniany przedmiot. Siadam na niej, a za mną Hermiona. Odbijam się od podłogi i wzbijamy się ponad wszelkie palące się stosy. Widzę, że Potter i Weasley z Zabinim już wylecieli na zewnątrz.
- Draco! Draco, diadem! - woła do mnie Granger pokazując błyszczący przedmiot tuż pod nami. Z mieszanymi uczuciami obniżam lot. Dziewczyna chwyta ozdobę i teraz mobilizuję całe moje ciało do szybkiego lotu. Nie mija dziesięć sekund, a padamy na kamienną posadzkę na korytarzu. Patrzę dookoła. Nagle widzę jak Hermiona zabiera z podłogi diadem, chwyta mnie za rękę i grunt osuwa mi się spod nóg. Oddech więźnie mi w gardle. Wpadam w nieograniczoną pustkę i dryfuję. Nagle znów czuję grunt pod nogami. Szybko nabieram powietrza. Zaczynam kasłać. Otwieram oczy. Obok mnie leży Hermiona i tak samo jak ja ciężko sapie. Znajdujemy się w... łazience. Nie, teraz nie żartuję. Oboje leżymy na zimnych kafelkach w jednej z kabin. Dookoła panuje półmrok i zupełna cisza.
- Łazienka? - śmieję się do dziewczyny i uśmiecham się do niej zawadiacko.
- Nie wiedziałam, gdzie nas przenieść, a zaklęcia ochronne nie pozwalają się przenosić poza Hogwart - mówi nerwowo. W trzęsących się rękach trzyma błyszczący diadem z niebieskim kamieniem. Teraz dopiero rozpoznaję ten przedmiot. To diadem Roweny Ravenclaw. Wyrywam go jej i przyglądam mu się uważnie.
- Po co wam jej diadem? - pytam wpatrując się z zaciekawieniem w przedmiot w moich dłoniach.
- Nie mogę... - zaczyna, ale nie musi kończyć. Ja wiem, co to jest.
- Muszę to zanieść Czarnemu Panu - mówię twardo i wstając kieruję się do wyjścia. Dziewczyna krzyczy i chwyta mnie za ramię. Stajemy twarzą w twarz. W jej oczach widzę strach, ale i zdecydowanie.
- Nie możesz tego zrobić - mówi i próbuje wyrwać mi diadem. Jednak nie udaje jej się to. Oboje go trzymamy i żadne z nas nie zamierza puścić.
- Nie powstrzymasz mnie. Nie możecie wygrać z Czarnym Panem. On nigdy nie przegrywa - ostatnie słowa wypowiadam cicho, wręcz tylko poruszam ustami.
- Ale my mamy szansę. Draco, proszę pomóż mi - mówi błagalnym tonem. Patrzę w jej brązowe oczy. Ja mam jej nie pomóc? Jej? Ale... jestem śmierciożercą. Nie mogę zdradzić.
- Ja... ja jestem śmierciożercą - szepczę.
- Ale jesteś też dobrym człowiekiem i ja... ja nie dam rady bez ciebie! - krzyczy i ze łzami w oczach rzuca mi się na szyję. Stoję jak odrętwiały. Ale potem moje mięśnie luzują się,a ja przytulał do siebie Hermionę.
- Nie płacz - mówię i głaszczę ją po włosach. Dziewczyna odsuwa się i patrzy na mnie szklistymi oczami.
- Ale posłuchaj...
- Nie, Hermiona, to ty posłuchaj. Ja nie mogę zdradzić. Nie mogę... On byłby mnie zabił. A jak nie on to zrobiłbym to sam. Nie chcę żyć jako zdrajca. Ale ty możesz się do nas przyłączyć - mówię żywo i chwytam ją za ramiona. Dziewczyna kręci głową. - Proszę Hermiona, ta wojna była rozstrzygnięta już od samego początku. Nie warto trzymać z przegranymi. Proszę, nie mogę znowu pozwolić ci odejść - szepczę przez łzy i dotykam wargami jej ust. Są miękkie i delikatne. Zanurzam się w nich jeszcze mocniej. Dziewczyna nie odrzuca mnie, odwzajemnia pocałunek i przyciąga mnie bardziej do siebie. Kiedy odrywamy się od siebie, stykamy się czołami. Nie mogę dłużej czekać.
- Kocham cię i nie mogę cię stracić - wyznaję, a Hermiona wtula się we mnie i znów zaczyna płakać.

****
Proszę bardzo ;D
Rozdział nawet dłuższy niż zazwyczaj, dumnam bardzo xd
Zapraszam do komentowania c;
Pozdrawiam gorąco

niedziela, 8 marca 2015

21." (...) których nikt nigdy nie poruszył."

Trzy tygodnie. Trzy, cholerne tygodnie siedzę w tym starym, zapyziałym budynku, można by było rzec norze. Nie wyglądam nawet za okno. Tylko... siedzę. Jestem beznadziejny. Zniszczyła mnie. Zniszczyła mnie zupełnie. Nie potrafię nawet wystawić nogi za próg. Nie potrafię, czy jednak nie chcę? Nadal, w najdalszym zakamarku mojego serca, tkwi przekonanie, że ona wróci. Nie mogę więc wyjść. Nie zrobię tego. Ona w każdej chwili może przyjść. Zaczekam.
- Draco, proszę cię, siedzisz tak już prawie miesiąc - mówi Pearl próbując ukryć irytację. Gdy nie słyszy odpowiedzi z westchnieniem siada na fotelu, na przeciwko mnie.
Do pokoju wchodzi Sebastian wraz ze Snape'em. Nauczyciel mierzy mnie od stóp do głów i na koniec patrzy na mnie z politowaniem.
- Czego chcesz? - warczę na Severusa, który tylko cynicznie unosi kącik ust.
- Oszukujesz się Draco. Nie masz na co tu tak czekać - mówi zgryźliwie, a w jego oczach widać pogardę. Przypominam sobie moment, kiedy to ja śmiałem się z niego. Kiedy znalazłem jego listy do Lily. Uraziłem wtedy jego dumę, teraz chce się na mnie odgryźć. Nie daję mu jednak tej satysfakcji. Nie zaszczycam go nawet najmniejszym spojrzeniem.
- Marnujesz się, Draco. Snape ma rację. Hermiona nie wróci - mówi Sebastian tak łagodnym tonem, że mam ochotę wyrzygać mu się na tą jego idealnie wyprasowaną koszulę.
- W końcu wróci - warczę i kurczowo zaciskam dłonie.
- Nie ma po co - rzuca Snape. Odwracam wzrok i patrzą mu w oczy. Spogląda na mnie jak na robala. Jak na żałosnego robala. Nie wytrzymuję. Zrywam się z kanapy.
- Ona wróci! Musi wrócić! Wróci, bo... - wrzeszczę na cały głos, ale wtedy Severus mi przerywa.
- Bo co? Bo cię kocha? Błagam cię chłopcze, ty nawet nie pojmujesz, czym jest prawdziwa miłość - prycha nauczyciel.
- Za to ty to na pewno wiesz - mówię z ironią. - Dla ciebie miłością jest pisanie listów miłosnych i chowanie ich w szufladzie! Robienie chorych ołtarzyków! Czy ty kiedykolwiek coś zrobiłeś dla Lily?!
Snape jest wściekły. Sam czuję, że poruszyłem sprawy, których nikt nigdy nie poruszył. Chyba zaraz potraktuje mnie Avadą.
- Poświęciłem dla niej całe życie. Całe moje, cholerne życie! Wszystko co robiłem, było z myślą o Lily! Wszystko! - syczy i wychodzi na korytarz. Słyszę tylko trzask drzwi wejściowych.  Rozglądam się po zgromadzonych. Sebastian patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Widać, że jest w szoku. Pearl stoi jak wryta i zakrywa dłonią usta. Wzdycham i znów opadam na kanapę. Próbuję odprężyć moje mięśnie, ale one nadal są spięte.
- Wow - odzywa się Sebastian siadając obok mnie.
- No - mówię bez przekonania. Kiedyś zdenerwowanie Snape'a do tego stopnia cieszyłoby mnie niezmiernie, ale teraz... Teraz nie potrafię się tym cieszyć.
- On prędko nie wróci - stwierdza Pearl. W jej głosie wyczuwam nutkę napięcia.
- Pearl, o co chodzi? - pytam z niepokojem. Znam ją dość długo, by zauważyć, że jest zdenerwowana. Dziewczyna wciąga powietrze przez zęby.
- Snape przyszedł, bo dostałeś zadanie.
- Zadanie? - przeszywa mnie lęk.
- Chodzi o Hogwart. Tzn. mamy się tam udać i pilnować diademu Ravenclaw - mówi Sebastian z ekscytacją. W końcu jest w swoim żywiole. Urodzony śmierciożerca.
- Myślicie, że to jeden z horkruksów Czarnego Pana? - pyta Pearl z zaciekawieniem.
- Nie wiem, ale wszyscy tak mówią, a skoro mamy go pilnować, to na pewno nie jest to zwykła ozdoba - mówi jej brat.
- Nie ważne czy to horkruks, czy nie. Ja nigdzie nie idę - mówię stanowczo i wbijam wzrok w podłogę.
- Draco, to nie są żarty. Nie wykonasz zadania, to tak jakbyś popełnił samobójstwo - mówi Pearl z powagą. Dziewczyna wzdycha, widząc mój brak jakiejkolwiek reakcji. - Nawet jeśli Hermiona ma zamiar wrócić, nie nacieszysz się nią martwy.
- Nie musisz, Pearl - szepczę zrezygnowany. Dziewczyna patrzy na mnie pytająco.
- Ja... Ja wiem, że to niedorzeczne. Wiem, że ona nie wróci. Nawet pewnie o tym nie pomyślała. A ja? Snape ma rację. Oszukuję sam siebie i to mnie niszczy. Nie będę dobrym śmierciożercą z kimkolwiek w mojej głowie. Po prostu... muszę o niej zapomnieć - chyba sam nie wierzę w to, co mówię. Nie zapomnę. Nie zapomnę je kasztanowych włosów, głębokich oczu, zapachu jej skóry, dotyku jej dłoni. Nie zapomnę.
- Cóż, mam nadzieję, że jakoś dasz radę - mówi Sebastian i klepie mnie po plecach. Uśmiecham się do niego delikatnie.
- Więc, jedziemy do Hogwartu? - pyta szczerząc się Pearl.
- Pakuj walizki - mówię, delikatnie unosząc kąciki ust.
 Musze wziąć się w garść. Przez ostanie tygodnie byłem jak warzywo. To musi się zmienić. Jestem Draco Malfoy, a zachowywałem się jak co najwyżej Longbottom. Co za wstyd. Dopiero teraz widzę, co uczucia robią z człowiekiem. Co zrobiły ze mną. Nigdy więcej.

*********

Długo wyczekiwany. Ale jest ;d
Egzaminy, egzaminy. Brak czasu, brak weny. Tylko tyle mogę powiedzieć, na swoje usprawiedliwienie.
Czekam na wasze komentarze
Pozdrawiam gorąco ;)

sobota, 29 listopada 2014

20. "By znów poczuć się wolnym."

Kim właściwie jesteśmy? Kim ja jestem? Tchórzem chcącym jedynie ocalić własną skórę? A może jednym z tych wielu czarodziei, którzy mogą zaprowadzić tak długo wyczekiwany porządek i właściwą hierarchię? Śmierciożercy to nie złoczyńcy. Przyświeca nam cel. Nikt i nic nie stanie nam na drodze. To prawda - zabijamy. Ale nie robimy tego dla rozrywki. Przynajmniej ja tak nie robię. Staram się wykonywać powierzone mi zadania. Każda wypełniona misja skutkuje. Tylko czym? Cierpieniem i łzami? Cóż... Nie unikniemy ofiar.
- Czego chcesz? - słyszę zachrypnięty głos, kiedy wchodzę do pokoju na piętrze. Hermiona nawet na mnie nie spojrzy. Stoi wpatrzona w okno. W jej oczach widać tęsknotę i bezsilność. Przypomina mi ptaka. Uwięzionego w klatce słowika, który tylko czeka by znowu wbić się w powietrze. By znów móc śpiewać z innymi słowikami. By znów poczuć się wolnym.
Stoję bez słowa. Nie mam pojęcia czemu do niej przyszedłem. Chyba nie mogłem już znieść pustych spojrzeń Sebastiana, które są wciąż takie same od dwóch tygodni.
- Chciałem... pogadać - odzywam się w końcu podchodząc bliżej okna. Dziewczyna odwraca się do mnie. Nie odwiedzałem jej od śmierci Blossom. Opuchlizna z policzków zeszła zupełnie. To dobrze, że już nie płacze.
- Chciałeś ustalić jak tu najbardziej humanitarnie mnie zabić? Muszę ci powiedzieć, że to będzie trudne, bo wy nie jesteście ludźmi. Jesteście zwierzętami. Nie myślicie o innych, tylko o swoim gatunku - mówi, ale w jej spojrzeniu nie czuję gniewu, czy wściekłości. Tylko pogardę.
- Nie mógłbym cię zabić.
- A to ciekawe.
- Posłuchaj - mówię stanowczo, podchodząc do niej tak blisko, że czuję bijące od niej ciepło. - Nawet gdybym chciał, nawet gdyby mi kazano ni zrobiłbym ci krzywdy. Zrozum, nie.. nie jestem.. Nie robiłem tego wszystkiego tak po prostu. Narażałem się dla ciebie, dla twojego bezpieczeństwa. Nie jestem chodzącą maszyną do zabijania. Ja też jestem człowiekiem - patrzę na nią dotkliwie. Chcę, żeby w końcu pojęła. - Zrobiłem ci wiele złego, ale czas to naprawić - mówiąc to sięgam do kieszeni i patrzę na Gryfonkę. Nie mogę nic z niej wyczytać. Doskonale maskuje swoje uczucia.
Chwytam ją za rękę. W pierwszym odruchu dziewczyna ją cofa, ale po chwili powraca do mojego uścisku. Otwieram ją i kładę na niej różdżkę. Dłoń Hermiony drga, jakby od razu wyczuła znajomy przedmiot.
- Nie wiem, co teraz zrobisz. Czy wybiegniesz stąd jak najszybciej, czy jednak... nie.. chyba obstawiałbym tę pierwszą wersję - uśmiecham się do niej lekko.
Przez chwilę Granger stoi bez ruchu wpatrując się w swoją własność. Potem podnosi wzrok. Patrzy na mnie ze łzami w oczach. Jestem pewien, że zaraz wybiegnie, że zniknie na zawsze. Wtem staje się rzecz totalnie przeze mnie niespodziewana. Dziewczyna podchodzi do mnie i po prostu mnie przytula. Chwytam ją mocniej w pasie i przyciągam do siebie jeszcze mocniej. Czuję jej głowę na mojej piersi. Wdycham woń jej ubrań, jej włosów, po prostu jej całej. Nie mogę się oprzeć i muskam ustami jej włosy.
- Potrafisz zaskoczyć - uśmiecha się rozluźniając uścisk. - Dziękuję ci - mówi i wpatruje się we mnie, chyba tak jak jeszcze nigdy na mnie nie patrzyła. Nie potrafię zdefiniować uczuć, czy emocji jakie nią teraz kierowały. Jeszcze raz podchodzi do mnie i dłonią głaszcze mnie po policzku. jej gorące dłonie rozpalają moje lodowate policzki. Czuję bijący od nich żar. Zamykam oczy, by bardziej zatopić się w tym dotyku, ale wtedy on znika.
Otwieram szybko oczy, ale widzę przed sobą tylko pusty pokój. Mijają minuty. Stoję jak wryty. Nie mogę nic zrobić, tak jakbym całkowicie stracił panowanie nad sowim ciałem.
- Draco! Draco! - słyszę głos Pearl dobiegający z korytarza. Odwracam się.
- Draco! Ona wyszła! - dziewczyna wbiega do środka, ale natychmiast milknie, kiedy tylko patrzy na mnie. - Dałeś jej różdżkę. Pozwoliłeś odejść. - w jej oczach widać współczucie, ale też i podziw.
Bez słowa odwracam się i patrzę w okno. Tam gdzie ona patrzyła. Widzę brukowaną ulicę, stare lampy uliczne. Nic nadzwyczajnego. A jednak ona potrafiła patrzeć na ten obrazem dzień w dzień i codziennie odkrywać jego piękno na nowo. Codziennie zachwycać się jednym i tym samym obrazem.
- Myślisz, że gdzie poszła? - pyta mnie Pearl także podchodząc do okna.
- Do Pottera? Do Weasley'ów? - mówię z pogardą. Nimi nigdy nie przestanę gardzić.
- Nie żal ci? Ona może już nigdy nie wrócić.
- Byłem dla niej więzieniem. Kto o zdrowych zmysłach, znów wróciłby do niewoli? - mówię ze smutkiem. - Ona już nie wróci.

*****
Łohohoho. Powracam! Mam nadzieję że w wielkim stylu :D Ale to już nie mi oceniać.
Czemu tak długo nie pisałam? Egzaminy gimnazjalne. Trąbią nam o tym już od 1 września, zasypują testami, sprawdzianami, pracami i kartkówkami. Mam nadzieję, że rozumiecie ;c
Pozdrawiam i czekam na komentarze :*

piątek, 8 sierpnia 2014

19. "To koniec jego problemów".

Snape pozwolił zatrzymać Hermionę u niego. Przyznam, że jest mi to bardzo na rękę.
Podchodzę do zakurzonego kominka i jednym ruchem różdżki rozpalam ogień. Siadam na kanapie i wyciągam z kieszeni podłużny kawałek drewna. Różdżka. Nie jest moja. Na całym ciele czuję bijącą od niej wrogość. Musieliśmy ją jej zabrać. Mogłaby zrobić coś głupiego. Nienawidzi nas. Nienawidzi mnie. Co za paradoks.
- O czym myślisz? - Pearl siada obok mnie i patrzy na mnie z prawdziwą troską. Niemożliwe. Wzdycham i podaję jej różdżkę Hermiony.
- Nie mogę jej nosić przy sobie.
- Czemu?
- Ja... Nie mogę znieść jej bliskości - patrzę tępo w ogień próbując ukryć wszystkie targające mną emocje. Pearl chwyta moją dłoń delikatnie ją otwierając. Czuję ciepłe drewno w moich palcach.
- Z nas wszystkich to właśnie ty powinieneś ją mieć - uśmiecha się do mnie lekko i odwraca wzrok. Chyba nie przywykła do tak wielkiej jak na nią życzliwości wobec mnie.
- Dziękuję - mówię zupełnie szczerze. Dziewczyna klepie mnie po dłoni i wstaje z kanapy.
- Pójdę zmienić Sebastiana - mówi, a w jej głosie wyczuwam zmartwienie.
- Blossom? - pytam, a ona tylko przytakuje i wychodzi. Nie mówi mi tego, ale widzę jak się o niego martwi. Ta dziewczyna zupełnie go pochłonęła. Przez całe dnie potrafi się nią opiekować albo patrzeć na jej niespokojny, senny oddech.
Jeszcze raz patrzę na różdżkę Hermiony. Nie wiem, czy Pearl ma rację, ale na razie musi zostać u mnie. Chowam przedmiot do kieszeni spodni i wstaję z kanapy. Jest już późny wieczór. Za oknem już się ściemnia. Wychodzę na korytarz i wchodzę na piętro. Przed drzwiami widzę Pearl. Jest... smutna. Widzę, jak łza spływa jej po policzku.
Podbiegam do niej i chwytam ją za ramiona.
- Pearl! Pearl, co się stało?
Dziewczyna szybko ociera łzę i spogląda mi w oczy ze spokojem. Na jej twarzy widzę smutek pomieszany z ulgą. 
- To koniec jego problemów - mówi i lekko się uśmiecha.
Nie rozumiem o co chodzi. Pearl uchodzi mi z drogi i kiwa głową na drzwi do pokoju. Otwieram je i powoli wchodzę do pokoju.
Blossom leżąca bez ruchu na podłodze. Jej policzki jakby ulotniło się z nich całe ciepło. Martwy wyraz jej oczu. Sebastian klęczący obok niej i trzymający ją za rękę. Siedząca na parapecie Hermiona tępo wpatrzona w obraz za szybą z twarzą opuchniętą od łez.
- Musiałem to zrobić - słyszę cichy szept Sebastiana. - Cierpiała. Zatracałem się w niej... Powinienem bardziej skupiać się na zadaniach i na swojej przynależności. Ona tylko mnie spowalniała - mówi, wstaje, patrzy na mnie z delikatnym uśmiechem i wychodzi z pokoju. 
Podchodzę bliżej ciała. Nasza kolejna ofiara. Wyciągam różdżkę i celuję w trupa. Po kilku sekundach ciało znika. Chowam różdżkę do kieszeni.
- Ja będę następna? - słyszę głos pełen wyrzutu. Podnoszę wzrok i widzę złość na twarzy Gryfonki. Złość i pogardę. 
- Ja... Ja cię nie zabiję - mówię szeptem i wychodzę.

*****
Znowu krótkie. Musicie mi to wybaczyć. Wróciłam ;D Następny rozdział może już niedługo, bo mam dużo czasu w te wakacje. Zapraszam do komentowania ;D

poniedziałek, 5 maja 2014

18."Masz. Zabij ją"


W jednej chwili rzucam się na podłogę. Upadam na kolana. To bardzo dobry przykład mojego tchórzostwa. Wstydzę się siebie. Jestem żałosny. Czuję jak wilgoć z klepiska pode mną powoli przenika moje spodnie. Przechodzi mnie dreszcz.
- Wstań, Draco. Wy też - słyszę lodowaty głos Czarnego Pana. Rozglądam się i zauważam, że Sebastian i Efrain nie wykazali się większą odwagą niż ja. To trochę podnosi mnie na duchu, ale nadal czuję się jak śmieć. Wstaję i nawet nie próbuję się otrzepać. Teraz jest mi wszystko jedno jak wyglądam. Zapada długotrwała cisza, którą zakłóca tylko odgłos kropel deszczu spadających na nasze schronienie. Nikt nie śmie się odezwać. Nie wiem czy Czarny Pan oczekuje od nas jakiejś reakcji. Może tak, ale znów okazuję się tchórzem i po prostu stoję ze wzrokiem spuszczonym w dół. Nagle czuję jak koścista dłoń wbija się w moje ramię. Czuję, że zaraz zemdleję. Podnoszę wzrok. Lord Voldemort stoi przede mną i uśmiecha się złowieszczo.
- Draco... Co się z tobą dzieje?
- Ja... Nie wiem, Panie... Ja...
- To odpowiedzialność, Panie - słyszę głos Sebastiana. Czarny Pan spogląda na niego ze zdziwieniem. Na chwilę uwolniłem się od tych głębokich, siejących przerażenie oczu.
- Mów dalej, Sebastianie. - Na twarzy Voldemorta widać zaciekawienie.
- Draco czuje się za nią odpowiedzialny, za jej życie i bezpieczeństwo - mówi Nieve ze spokojem. W wyrazie jego twarzy nie można dostrzec niczego, co chociaż przypominałoby lęk czy niepewność. Tego mu zawsze zazdrościłem. Nawet w obecności Czarnego Pana umiał zachować spokój i opanowanie.
- Kazałem ci ją zabić - szczebiocze w moją stronę Lord Voldemort, a ja czuję skręcanie w żołądku.
- Ale Efrain ją porwał - szepczę zaciskając pięści. Próbuję wyrzucić z głowy obraz Hermiony w jego objęciach.
- Na mój rozkaz - rzuca Voldemort jakby to był nieistotny szczegół. Sam kazał mi ją zabić! Porwał ją i kazał mi zabić! Wiedział, że będę jej szukał, ale nie będę potrafił zabić... Ale co on z tego ma? Chyba tylko czystą satysfakcje z mojego cierpienia.
Nagle Czarny Pan odwraca się i wyciąga różdżkę. Słyszę cichy jęk.
- Hermiona? - mówię bezgłośnie i serce mi zamiera. Jest tutaj. Nic jej nie jest? Nie widzę jej. Siedzi tam? W tym kącie? Powstrzymuję się, żeby do niej nie podbiec. Chcę ją stąd zabrać. Żeby już nikt jej nie skrzywdził. Ani Efrain, ani Czarny Pan.
Voldemort podnosi różdżkę i zaklęciem rzuca dziewczyną, która upada pod moje nogi. Kucam i wyciągam do niej ręce, ale ona odpycha mnie i upadam na plecy. Patrzę na nią i w dostrzegam w jej brązowych oczach odrazę. Jeszcze raz próbuję się do niej zbliżyć, ale wtedy dostaję pięścią w twarz. Czuję ciepłą ciecz sączącą się z nosa. Efrain parska śmiechem. W środku czuję... Nie, ja już nic nie czuję. Nie chcę już nic czuć, a na pewno nie do niej. Ona mnie nienawidzi, bo przeze mnie tu trafiła. Ale próbowałem ją ratować. Poświęciłem się dla niej. Chciałem, żeby była bezpieczna. Ale jednak coś do niej czuję. Nie chcę tego czuć!
Wstaję i robię krok do tyłu. Najlepiej będzie o niej zapomnieć. Niech on ją zabije.
- Ty ją zabij - syczy Voldemort. Wyciągam różdżkę i celuję w Granger. Ponownie patrzę w jej oczy. Strach, wrogość i coś, czego nie potrafię odszyfrować. Ręka mi drży. Na czole czuję małe kropelki potu. Cofam rękę. Nie zrobię tego. Nie ważne co ona o mnie myśli, nie mogę pozbyć się tego, co we mnie tkwi. Tego co czuję.
- Jesteś taki przewidywalny, Draco - słyszę syczący głos Czarnego Pana. - Zabierz ją. Jeszcze się dowiesz, co masz z nią zrobić.

*****

Tak, wróciłam :D Po baaardzo długim czasie znów zaczęłam pisać. Dlaczego przestałam? Szczerze to sama nie wiem... Może to przez brak weny, a może przez to, że w moim życiu ostatnio  sporo się działo xD No, ale nie ważne ;p Rozdział trochę krótki, no ale następny postaram się napisać dłuższy ;**

środa, 15 stycznia 2014

17. "Witaj Draco."




Miota mną jak szmacianą lalką. Biegam po pokoju bez celu i przeklinam głośno Efraina Porcupine'a, który przed chwilą porwał Hermionę... Uratowaliśmy ją, zabraliśmy w bezpieczne miejsce... Niech to szlag!
- Musimy coś zrobić! On jest nieobliczalny! Sebastian, zostaw mnie! - krzyczę, kiedy mój przyjaciel łapie mnie za ramiona i potrząsa mną kilka razy.
- Opanuj się, człowieku! - wrzeszczy i po chwili mnie puszcza. - Najpierw musimy pomyśleć. Poza tym muszę iść do Blossom i...
- Daj spokój z tą wariatką! - przerywam mu płonąc ze złości. - To nic nie warta psychopatka! Nie widzisz tego?! A może ty po prostu się zakochałeś?! Tak! Sebastian kocha Blossom!! - wrzeszczę na cały głos, jakby w ten sposób mógłbym coś zdziałać. Śmieję się mu w twarz, a on tylko patrzy na mnie z mieszaniną wściekłości i niedowierzania.
- Ja nie...
- Właśnie, że tak! Kiedyś taką nic nie wartą wariatkę zabiłbyś na miejscu! Jeszcze tego nie widzisz? Ta dziewczyna cię zmieniła, Sebastian. Byłeś zupełnie inny, kiedyś byłeś prawdziwym śmierciożercą... - widzę, że trafiłem w jego słaby punkt. Chłopak patrzy na mnie zszokowany i kilka oddycha widzę tylko jego dłoń zmierzającą do mojej twarzy. Czuję przenikliwy ból w lewym policzku Chłopak prostuje się i pewnym krokiem wychodzi z salonu. Po chwili słyszę odgłos jego stóp na drewnianych schodach. Zdezorientowany patrzę na Snape'a. On tylko wzrusza ramionami. Robię jeszcze bardziej zdziwioną minę. Milczę przez krótką chwilę, po czym wraca Sebastian. Wygląda na nadzwyczaj spokojnego, po tym jak wyparował z pokoju.
- Sebastian... Dobrze się...
- Tak. Nie wracajmy już do tego – przerywa mi w pół słowa.  Jest poważny, ale niepewność niszczy go od środka. Patrzę na niego podejrzliwie.
- Gdzie Blossom? - pytam nie odrywając od niego wzroku.
- W bezpiecznym miejscu - mówi jakby od niechcenia, ale wyczuwam napięcie w jego głosie.
- To dobrze, bardzo dobrze, ale ruszajmy już - ponaglam go. - Hermionę porwał Efrain, twój kuzyn. Pomyśl, co ten szczur może jej zrobić! - krzyczę podchodząc do niego coraz bliżej.
Czas ucieka. Boże... A może on już zaczął...
- Sebastian, gdzie mógłby pójść Porcupine? Jesteś jego kuzynem i to w twojej wiedzy pokładam wszelkie nadzieje - mówi Snape jedwabistym głosem, spoglądając na mojego przyjaciela z powagą.
- Może jest w drewnianym domku w lesie niedaleko posiadłości wujka... - powiedział sugeruje chłopak po chwili namysłu.
- Świetnie. Teleportuj mnie tam! - wołam do niego, a na plecach czuję ciarki. Oczy palą mi się żywym ogniem. Ręce zaczynają mi się pocić, ale to wszystko jest niezwykle motywujące.
- Teraz? - pyta Nieve z wahaniem patrząc na Snape'a.
- Im szybciej tym lepiej - mówi głosem niewyrażającym żadnych emocji. Wreszcie ktoś tu myśli podobnie jak ja. Odwracam głowę do przyjaciela. Jego twarz nie pokazuje nic. Maska. Chwytam go za rękę. To samo robi Snape. Patrzę na chłopaka z nadzieją, a on tylko uśmiecha się do mnie półgębkiem. Wiedziałem. Jest ze mną.
Czuję, jak podłoga znika spod moich nóg. Wstrzymuję oddech. Czuję pod sobą twardy grunt. Otwieram z nadzieją oczy. Widzę przed sobą rzędy potężnych pni drzew. Czuję, że coś spływa mi po ramieniu. Patrzę w górę. Niebo pokryło się szarością i teraz leje jak z cebra. Mech pod moimi stopami nasiąknął jak gąbka. Rozglądam się na boki. Snape przechadza się między drzewami niczym nietoperz, a Sebastian odszedłszy trochę w prawo, jakby czegoś wypatruje. Podchodzę do niego.
- I co? Gdzie to jest? - pytam wypatrując drewnianego domku. Z oburzeniem stwierdzam, że gdzie się nie obejrzę, wszystko wygląda tak samo. Właśnie dlatego lasy powinni sadzić czarodzieje, nie mugole.
- Tam - szepcze chłopak, jakby wyjawiał mi swoją największą tajemnicę. Wyciąga rękę i pokazuje mi coś w oddali. Teraz widzę. Małe okno ze zbitą szybą. Zaczynam iść przed siebie. Kroczę jakby przez mgłę, widząc tylko małe okno. Mój cel. Zaczynam widzieć coraz więcej. Zgniłe drewno robiące za ściany, opadły dach, coraz więcej pobitych okien... Mam wrażenie, że idę tam całą wieczność. Wreszcie staję przed brązowymi drzwiami z dołem nadgryzionym przez korniki. Kładę dłoń na wilgotnym drewnie i pochylam głowę. Z czoła kapią mi kropelki deszczu, cały przemokłem. Czekam, aż Sebastian i Snape do mnie dołączą. Kiedy widzę ich u mojego boku nabieram siły. Wyciągam różdżkę i ściskam ją pewnie w dłoni. Delikatnie popycham drzwi. Z głośnym skrzypnięciem otwierają się na oścież. Powoli wchodzę do środka. Nie czuję pod stopami pewnego gruntu. Patrzę pod nogi. Teraz widzę, że podłogę stanowi klepisko, które ugina się pod każdym moim krokiem. W środku panuje miły dla oczu półmrok. Rozglądam się po pomieszczeniu. Nagle słyszę kroki. Z mroku wyłania się znana mi postać. Efrain. Wściekłość we mnie narasta z każdą sekundą. Jego czarne oczy lśnią w mroku jak dwa diamenty. Usta ma wykrzywione w złośliwy uśmieszek. Celuję w niego różdżką. Nagle chłopak wybucha szyderczym śmiechem. To na prawdę jakiś idiota.
- Witaj Draco - mówi jakby nie zauważył moich towarzyszy. - Ty na prawdę po nią przyszedłeś - prycha. - Po szlamę.
Czuję, że już dłużej nie wytrzymam.
- Oddaj ją. Teraz. Słyszysz, Porcupine? - syczę nie odrywając od niego oczu. Chcę jak najdłużej utrzymać z nim kontakt wzrokowy.
- Mógłbym to zrobić... - mówi Efrain przeciągając sylaby. - Mógłbym, ale ona nie należy do mnie.
- No pewnie, że nie! Ona jest nasza! - prycha Sebastian ze zniecierpliwieniem. Jego kuzyn jakby dopiero teraz go zauważa. Przenosi wzrok na spiętą twarz Nieve'a.
- Pamiętasz to miejsce, prawda Sebastian? Kiedyś bawiliśmy się tutaj, jako dzieci. Kiedyś było inaczej...
- Kiedyś to ty byłeś inny - odpowiada szybko mój przyjaciel i przenosi wzrok na mnie. - Kończmy to.
- Crucio - szepczę i pozwalam, aby cała moja złość i determinacja opanowała mój umysł. Widzę jak z końca mojej różdżki tryska szkarłatny płomień i razi Efraina w klatkę piersiową. Chłopak od razu pada na podłogę i zaczyna wić się jakby w każdej części ciała dostał skurczu. Przestaję. Na mojej twarzy maluje się zadowolenie. Porcupine podnosi się ciężko i dyszy:
- Ja wam jej nie dam. Raczej powinniście poprosić jego - uśmiecha się złowieszczo i odchodzi na bok stękając cicho z bólu. Patrzę na niego w osłupieniu. Robię krok do przodu i wytężam wzrok. Z ciemności wyłania się najpierw jedna, blada stopa, a potem druga. Długa czarna szata ciągnie się po podłodze. Czuję, że serce podchodzi mi do gardła. Nie... To nie może być prawda... Zaczynam się cofać, ale natrafiam na sztywną dłoń Snape'a, która nie pozwala mi iść dalej. Stoję i w osłupieniu patrzę na postać, którą mogę zobaczyć już w całej okazałości. Chyba zaraz zemdleję.
- Bardzo dobrze Draco, bardzo dobrze - słyszę złowieszczy syk, który wbija się we mnie tysiącem małych igiełek. To już koniec?
No nareszcie skończyłam! xD
Pisałam ten rozdział chyba najdłużej ze wszystkich :D 
W ogóle muszę was przeprosić, że tak długo nie pisałam, ale miałam dużo nauki xD Jutro rejon z histerii -.- No życzcie mi szczęścia :D I czekam na wasze komentarze :**


Obserwatorzy

Stwowarzyszenie DHL

Stwowarzyszenie DHL

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Harry Potter Magical Wand